Bardzo chciałam Wam to powiedzieć.
Chciałam powiedzieć, że pisanie to tylko korzystanie z pewnych wyuczonych umiejętności. Użycie warsztatu, na który składają się lata praktyki, setki stron maszynopisu, który nadawał się tylko do kosza i tysiące decyzji „rzucam to w diabły”. I tysiąc jeden powrotów. Że to mrówcza praca. Nizanie pojedynczych słów na nitkę tak, żeby ułożyły się w dobrze brzmiące zdanie, choć zazwyczaj wcale nie chcą i zgrzytają, jeśli ustawić je obok siebie. Że nie ma nic metafizycznego w tym siadaniu na długie godziny przed komputerem i wyszarpywaniu z siebie tekstu, który nie chce powstać. Chciałam Wam to powiedzieć, bardzo chciałam.
Ale nie potrafię.
Ten, kto pracuje własnymi rękami, jest robotnikiem.
Ten, kto pracuje własnymi rękami i głową, jest rzemieślnikiem.
Ten, kto pracuje własnymi rękami, głową i sercem, jest artystą.– św. Franciszek z Asyżu
Nadal twierdzę, że pisanie jest zbyt chętnie i w zbyt prosty sposób podnoszone do rangi sztuki. Wszak sporo książek, które znajdziemy na półkach w księgarni, znacznie lepiej sprawdziłoby się jako podpałka do grilla. To sztuka? Zbyt łatwo wierzy się, że pisarze tworzą w natchnieniu i bez wysiłku, albo zaledwie dla własnej rozrywki. Bawią się słowem, a kiedy im się znudzi, biorą się za decoupage. Ludzie nie chcą uznawać, że pisanie to praca, dlatego będę usilnie powtarzać: pisanie jest rzemiosłem.
Sęk w tym, że… nie tylko.
Nie jest tylko ślęczeniem przed Wordem, w którym miga zaledwie kursor. Bo przecież czasem w ciągu paru minut powstanie naprawdę dobry akapit. Nie jest tylko mozolnym zbieraniem informacji, gromadzeniem notatek i tworzeniem planów, bo gdy to wszystko zaczyna układać się w opowieść, trudno o większą satysfakcję. I wreszcie – pisanie nie jest wyłącznie zbiorem umiejętności, nie tylko pracą rąk, bo przecież pracuje głównie wyobraźnia i słowa.
Spór o to, czym jest pisanie, powinien poprowadzić do rozgraniczenia dwóch rzeczy, w których leży sedno. Bo przecież nie nazwę sztuką tworzenia pracy naukowej ani procesu przelewania myśli na papier. Tu działają konkretne umiejętności, ale muszą być poprzedzone czymś więcej. Opowiadanie historii jest rzemiosłem, ale jej wymyślanie – sztuką. I, jako twórca, tej wersji się trzymam.
Jeśli podoba Ci się to, co czytasz, postaw mi wirtualną kawę. Dzięki takiemu wsparciu mogę więcej czasu poświęcać blogowi, pisaniu i moim pszczołom. ♥ Dziękuję!
Pięknie powiedziane. Pisanie to nie tylko rzemiosło. Pisanie to wiele składowych, jakie twórca musi w nie włożyć… a wiesz co jest najgorsze? Przynajmniej dla mnie? Kiedyś pisałam jak szalona, tworzyłam swoje historie, które były nawet całkiem niezłe. Tak, to było kiedyś. Dzisiaj jakoś nie potrafię niczego z siebie wykrzesac. Niczego kreatywnego.
Potwierdzam. Żeby być pisarzem-artystą, najpierw trzeba być pisarzem-rzemieślnikiem. A ja sobie zostanę spokojnie gdzieś pomiędzy :)
Myślę, że zdecydowana większość pisarzy (jeśli nie wszyscy?) jest gdzieś pomiędzy. :)
Nieprawda, wydaje mi się, że można być artystą przed staniem się rzemieślnikiem. Taki John Irving na przykład. Jego pierwsze książki są o wiele bardziej artystyczne niż te, które wydaje obecnie. ;F
O, a ja się właśnie do Irvinga przymierzam, tylko nie za bardzo wiem, od czego mam zacząć. Polecisz coś szczególnie? :)
Jak zaczynasz, to polecam Ostatnią noc w Twisted River, bo jest dosyć lekka. Ale ja zakochałam się w Irvingu od Hotelu New Hampshire, bardziej wymagającej, momentami wlekącej się jak flaki z olejem, ale tak cudownie porypanej powieści, że nie znam chyba lepszej. <3
Wspaniale napisane. Masz rację nie do wszystkich książek da się dokleić etykietkę z napisem “sztuka” za dużo (za przeproszeniem) gówna wychodzi jako “światowe bestsellery”. Ale ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwa sztuka najczęściej zostaje niedoceniona.
Upierałam się kiedyś, że jestem rzemieślnikiem i koniec, że może i mam talent, ale więcej w mojej pisaninie wyuczonego warsztatu…
Teraz chyba mogę się z Tobą zgodzić. :)
Ostatnie zdanie, puenta, jest znakomita! Podpisuję się pod tym:-) Uważam, że warsztatu można się nauczyć, ale umiejętność wymyślania, kreowania – to już znacznie wyższy poziom;-)
To jak wiele innych zajęć wymyka się klasyfikacji :)
Jak gra na instrumentach albo jazda konna. :)
Tak, na pisanie składa się bardzo wiele rzeczy/ umiejętności, także cech osobowościowych i życie codzienne, które wsiąka w napisany tekst. Jak nad wszystkim, trzeba i nad umiejętnością /lub brakiem pisania pracować. Szlifować fach. W grze na fortepianie i każdym innym instrumencie mówi się, że 90 % to ciężka praca i ćwiczenia, a reszta to talent… NO ale bez talentu nie ma 100%. :)
O pisaniu słyszałam podobną opinię – 10% talentu, 90% warsztatu. :)
Dobra partyznatka nie jest zła :)
Zgadzam się. Dziękuję za ten wpis
Pisanie to rzemiosło – nic dodać nic ująć ;)
Nie do końca się zgadzam ;) Osobiście doświadczam porywów weny, kiedy pisze mi się niezwykle lekko i efektem są całkiem dobre teksty. Kiedy indziej pisanie to droga przez mękę… Wierzę w inspirację, ale i systematyczną pracę. Teraz akurat notuję spadek formy, od lat nie pisałam tak niewiele, jak obecnie (dlatego mam dwa razy tyle czasu na czytanie), ale wierzę, że jeszcze wrócę na szlak ;)
Aleś mnie spłoszyła tym pierwszym akapitem!
No właśnie – lansowanie hasła o rzemiośle chyba pojawiło się z wysypem tych wszystkich warsztatów pisarskich i “kołczów”, bo przecież muszą mówić, że każdy się może nauczyć pisania, bo na tym marketing polega. Przecież nie stwierdzą, że do tego trzeba mieć jeszcze to “coś”, bo im wtedy sporo klientów może odpaść. Ale jeśli tworzenie jest tylko kwestią wyuczenia się warsztatu, to zachęcam tych bez słuchu muzycznego, żeby się wyuczyli komponowania arii operowych.
Oczywiście wiedzę pewną trzeba mieć, poznać pewne techniki itp. Ale są tacy, którzy wręcz upierają się i wykłócają, że nie ma czegoś takiego, jak talent. Ale to ci sami, którzy twierdzą, że czytanie książek jeszcze nikogo nie nauczyło pisać i że kwestie językowe są mało istotne, bo od poprawienia wszelkich błędów jest korektor i redaktor. Po co nauczyć się dobrze jeździć samochodem – jak będzie stłuczka, to od tego jest ubezpieczyciel i blacharz. Jak kogoś potrącisz, to od tego jest lekarz, żeby po tobie posprzątać. Skoro to rzemiosło, to narzędziem takiego rzemieślnika jest język. Ergo – co dobrego można powiedzieć o rzemieślniku, który nie umie we właściwy sposób posługiwać się własnym narzędziem? Oczywiście są niuanse językowe, o których nie śniło się rzemieślnikom – i to powinno zostać do ogarnięcia dla fachowców, ale choćby taka kwestia, jak poprawnie używać imiesłowów lub o co chodzi z zasadą cofania przecinka – to już chyba wypadałoby wiedzieć.
Przy takich okazjach zawsze się zastanawiam, jakim cudem przed pojawieniem się warsztatów pisarskich i kołczów powstawały dzieła literackie? Przecież ci wszyscy pisarze nie mieli prawa napisać nic wartościowego bez takiego szkolenia. A przed Czechowem – czyja była strzelba?
Jasne, że trzeba czerpać z poradników i innych rzeczy, ale nie traktować ich jako prawdy objawionej.
“Znaj proporcją, mocium panie.”