You are currently viewing Jedyny słuszny poradnik dla młodych pisarzy

Jedyny słuszny poradnik dla młodych pisarzy

Olejcie poradnik Kinga czy inne przewodniki dla amatorów pióra. Wujek Martin nauczy was jak pisać i jak do pisania podejść.

Martin Eden to powieść Jacka Londona. Jest historią żeglarza, który, zakochany w kobiecie z wyższych sfer, postanowił zostać znanym pisarzem, by zyskać w jej oczach. Jack London, mój osobisty mistrz, zawarł w swojej książce wiele wątków autobiograficznych, obrazujących jego podejście do pisania, pewność siebie i charyzmę. Zresztą, mieliście okazję już o nim czytać w tekście: Czego Jack London nauczył mnie o blogowaniu?

Dlaczego Martin Eden jest taki dobry?

Specjalnie czytałam powoli, by cieszyć się Martinem jak najdłużej. Bez litości podkreślałam długopisem w książce miejsca, do których będę wracać. Całkiem szybko zdałam sobie sprawę, że nie mam przed sobą wyłącznie powieści. Odnoszę wrażenie, że London napisał sfabularyzowany poradnik dla młodych twórców. Przy okazji podzielił się swoim doświadczeniem i tym, co pomogło mu osiągnąć sukces.

„Dziewiętnastogodzinny dzień roboczy wydawał się Martinowi zbyt krótki.”

Bohater Londona miał fantastyczną cechę, której niesamowicie mu zazdroszczę. Nie analizował, nie zastanawiał się, nie próbował negocjować – napiszę dziś stronę, jeśli dam radę. Nic z tych rzeczy. Siadał i pisał przez całe dnie, rezygnując ze wszystkiego. Postawił na jedną kartę. Dlatego osiągnął sukces. Równocześnie obserwował mechanizmy, którymi rządzi się rynek wydawniczy. Doprawdy, niewiele różniły się od obecnych.

„Najlepsze artykuły, nowele i wiersze Martina wędrowały, żebrząc, z redakcji do redakcji, podczas gdy jednocześnie drukowano całe stosy bredni i najoczywistszej miernoty.”

Czy był zadowolony, że przyszło mu tworzyć w takich warunkach?

Ani trochę. Czy poddał się przez to? Ani przez chwilę nie przyszło mu to na myśl. Nawet, kiedy zastawiał swój garnitur w lombardzie, nie jadł i spał po pięć godzin dziennie, by więcej czasu poświęcić pisaniu. Ilu z nas jest gotowych na taki ruch? Jestem pewna, że ci, którzy są – zawojują rynek, blogosferę – cokolwiek zechcą.

 „– Nikt nie ma wiary we mnie, Gertrudo, nikt, prócz mnie samego (…). Zrobiłem dobrą robotę, dużo roboty i prędzej czy później zbiorę jej owoce.”

Uwielbiam w Martinie to, że był pewny swoich umiejętności, ale równocześnie – nie przestawał ich szlifować. Nie pozwalał sobie na lenistwo i brak weny. Kto jeszcze w ogóle w nią wierzy? Życzenie Martina było proste:

„– Chcę dokonać tego, czego dokonywali już ludzie – po prostu pisać, co zechcę, i pisaniem tym zarabiać.”

I w najoczywistszy z możliwych sposobów zrealizował je. Pracował, aż w końcu uzyskał efekty. Nie wierzę, że się nie da. Martin i jego twórca mieli sto razy trudniej niż my obecnie.

London nie mydli oczu cudownymi sposobami na udaną książkę.

Nie rzuca porad, jak pisać kreatywnie czy jak bardzo zagmatwać wątek miłosny, by zdobyć uwagę czytelnika. Droga jest tylko jedna, zajebiście trudna, ale ma jedną zaletę – jest ogólnodostępna, a mimo wszystko wcale nie tłoczna. Jest nią praca nad sobą. Martin nie mógł się nadziwić, czemu ludzie nie korzystają z tej możliwości.

„Co uczynili ci ludzie ze swoim wykształceniem? Mieli przecież dostęp do wszelkich książek! Dlaczego nic z nich nie wydobyli?”

Kiedyś na swoim blogu Andrzej Tucholski, cytując kogoś innego, napisał: nie mam wpływu na to, czy będę najmądrzejszą osobą w danym pomieszczeniu. Nie mam wpływu na to, czy będę najlepszy lub będę mieć największe szczęście. Mam wpływ na jedno – na to, czy będę najciężej pracującą osobą. Martin był. I zebrał owoce.

„– Z czasem –pocieszał się – to oni będą pytali o moje warunki.”

I wiecie co? Pytali. I nas również będą, jeśli się postaramy.

Howgh! Do piór!

*

Zapomniałabym, mam jeszcze bonus!

„Czyż przeciętna recenzja nie jest bardziej mdła niż tran rybi?”

Przy tych słowach parsknęłam śmiechem. Tyle lat i nic się nie zmieniło! London mistrz.

***

Nawet się nie zastanawiaj, kup Martina Edena w swojej ulubionej księgarni.

Partyzantka ma też takiego fajnego Facebooka!

czarna czarna ton baner

Ten post ma 10 komentarzy

  1. Przyznam, że poradnikami już miałam do czynienia, ale wersja fabularna brzmi niezwykle kusząco i świeżo. Będę mieć na uwadze :)

  2. Sygin

    Dzięki! Za polecenie książki oraz zastrzyk motywacji do pisania;)

  3. Sarkastyczny

    Jak kiedyś będę chciał napisać książkę, to na pewno najpierw przeczytam ten poradnik. W sumie fajnie, że nie ma porad jak zagmatwać wątek miłosny, bo to raczej mi by się nie przydało :) Poza tą książką będę musiał przeczytać coś w stylu “Słomiany zapał – jak się go pozbyć”, bo ostatnio mam z tym problem.

  4. Kasia Brk

    Bardzo chciałabym przeczytać tę książkę. Z Twojej recenzji dowiedziałam się o niej jeszcze więcej i jeszcze bardziej zachęciłaś mnie do przeczytania jej.

  5. Osinski

    Tym bonusem kupiłaś mnie całkowicie :) genialny cytat :)

  6. Ja niedawno zauważyłam, że jak zamkniesz się w swojej zazdrości, głucha na inspiracje, myśląc, że nie masz weny; będzie tak dotąd, aż się ockniesz. Rozejrzysz ze zdziwieniem, że to nie problem świata, lecz Twój i tylko Ty możesz coś na to poradzić. To ma swoje dobre i złe strony.
    Ale jedno jest pewne – najlepszy nawet warsztat nie zastąpi prawdziwej weny. Nie zastąpi i już. Po prostu w życiu MUSI się coś dziać, żeby powstawały ciekawe pomysły. Co oczywiście nie oznacza, by rezygnować z pisania całkowicie, gdy kapryśna pani Wena nie dotrzymuje towarzystwa ;).

  7. Rozumiem, że Martin dopiął swego i został doceniony :D? Nie żebym w niego wątpił, ale czy czasem nie bywa tak, że jesteśmy przekonani o swoim wielkim talencie, który tylko w naszych oczach za talent uchodzi? :D

Dodaj komentarz