Pamiętasz dzień, w którym powiedziałeś sobie: nigdy więcej lepienia bałwana i skakania po kałużach? Bo ja nie. Nie myśleliśmy o tym. Po prostu tak się stało.

Któregoś dnia odłożyłeś ulubioną zabawkę na półkę po raz ostatni i ostatni raz płakałeś z powodu wywrotki na rowerze. Nie planowałeś tego. Nikt nie planował.

Nie zastanawialiśmy się nad tym. Wokół było tyle fantastycznych przygód i wyzwań, tyle odkryć, których musieliśmy dokonać. Nie zaprzątaliśmy sobie głowy czasem cieknącym przez palce. Ważniejsze były pierwsze tego lata czereśnie i maleńkie kotki w stodole na słomie. Szklanka zimnego mleka w ciepły wiosenny wieczór i pierwszy mróz zimą. Odkrycie chłodnej, wesoło mrugającej rosy. Wianek z kwiatów koniczyny.

Żyliśmy w krainie wysokich drzew, które aż prosiły, żeby się na nie wdrapać. Nikt nie myślał o tym, że można spaść i złamać nogę. Drzewa były przecież piękne. Obiecywały mnóstwo wrażeń, fantastyczny widok i owoce w zasięgu ręki. Charakterystyczny zapach liści orzecha, kwaśne papierówki z olbrzymiej jabłonki. Brzęk pszczół w lepkie, letnie popołudnie. Nie istniało żadne „potem” wybiegające dalej niż do obiadu.

Kiedy przychodziła zima, żyliśmy w królestwie lodu, który ani myślał pęknąć pod naszymi stopami. Śmigaliśmy na łyżwach bez konkurowania, dla samej radości z jazdy. Gruba czapka była naszym kaskiem, a upadek uczył ostrożności. Zaspy były większe niż my. Nad brzegiem stawu wyglądały jak zwierzęta, które przysiadły na chwilę, by odpocząć. Drzewa stały na warcie, ale babcia i tak zerkała przez okno.

Żyliśmy w krainie bajek, które zawsze kończyły się dobrze, bo wystarczyło przewrócić stronę w książce. W domu, któremu burza nie zagraża, jeśli babcia tak powie.

To był świat psów, które nie gryzły nawet, jeśli były większe od nas. Lasów, w których nie można było się zgubić. Beztroskiego tarmoszenia olbrzymich byków za grzywki bez obawy, że mogą zrobić krzywdę. Warzyw zjadanych wprost z ogródka bez strachu, że marchewka pochłonięta z ziemią trzeszczącą między zębami może zaszkodzić. To był świat skaleczeń, które bolą tylko przez moment i rozstań trwających nie dłużej niż do wieczora. Świat nieba, które odwiedzają tylko latawce. Nikt bliski.

Żyliśmy w rzeczywistości, w której nie działo się nic niedobrego, bo przecież nie było takiego powodu. W miejscu, w którym zło znało się tylko ze słyszenia, a między nami i wielkim światem stali rodzice i dziadkowie, jak bufor albo poduszka, gotowa zamortyzować każdą przykrość. Mówili, czego nie należy robić, żeby nie wyrządzić sobie krzywdy. Ale nigdy nie ostrzegali, żeby lepiej nie dorastać.


Chcesz być na bieżąco? Super!
Wystarczy, że polubisz facebooka Partyzantki!