You are currently viewing Projekt pasja: Kuba Potocki – „każda walka rozgrywa się w głowie”

Projekt pasja: Kuba Potocki – „każda walka rozgrywa się w głowie”

Projekt pasja to cykl, którego celem będzie przeprowadzenie wywiadów z ludźmi o stu różnych pasjach. Wspólnie będziemy Was inspirować i pokazywać, że jest masa możliwości, w których każdy może znaleźć coś dla siebie – jeśli tylko chce.

Chyba każdy, kto przeczytał w swoim życiu parę książek fantasy, grał w gry tego typu albo choć trochę interesuje się historią i może na długie godziny przepaść w sklepie z bronią, myślał czasem, że walka na miecze musiała być niesamowicie epickim sposobem spędzania wolnego czasu. Większość z nas nie wyszła nigdy poza sferę marzeń. Tymczasem są ludzie, którzy… walczą mieczem na co dzień. Należy do nich mój pierwszy rozmówca, Kuba Potocki. Odtwarza Dawne Europejskie Sztuki Walki i uczy tego innych. Jesteście ciekawi jak to jest być szermierzem i jakie jest jego spojrzenie na pasję? Czytajcie dalej.

Jak to było? Pewnego dnia po prostu stwierdziłeś, że chcesz walczyć mieczem?

To był o wiele bardziej zawiły i długotrwały proces, na który złożyło się kilka czynników.

Pierwszy to taki, że nie jestem osobą impulsywną, więc sporadycznie podejmuję decyzje pod wpływem emocji. Natomiast gdy już się czemuś poświęcę, to idę w zaparte i robię wszystko, żeby się w tym doskonalić.

No i tu dochodzimy do drugiego czynnika. W latach 2005-2009 – bo tyle trwał ten proces decyzyjny – w mojej niewielkiej miejscowości nie było zbyt wielu chętnych do nauki „machania mieczem”. Mieliśmy taką niewielką paczkę znajomych od filmów fantasy i gier fabularnych. Ponadto, grupy treningowe DESW funkcjonowały zaledwie w 5, może 6 większych miastach naszego kraju – najbliższe w Gliwicach i Krakowie, czyli jakieś 80 km od mojej miejscowości. Z perspektywy czasu ta odległość to niby niewiele, ale 10 lat temu zdawała się być barierą nie do przeskoczenia.

Przez te 4 lata naparzaliśmy się z niewielką grupką znajomych. Machaliśmy czym popadnie, bez większego ładu i składu. W tym okresie o wiele bardziej byłem wkręcony w Airsoft, czyli strzelanie z replik ASG (tych na kulki). Poświęcałem się tej pasji do tego stopnia, że brałem udział w wielu szkoleniach paramilitarnych, jak choćby nawigowanie za pomocą mapy i kompasu, podstawowe techniki survivalu, czy choćby przyśpieszony kurs radiooperatora. No ale w międzyczasie ciągle próbowałem swych sił w nauce tej bardzo trudnej i wymagającej sztuki, jaką jest średniowieczna szermierka.

Z czasem tak się potoczyły sprawy, że prawie wszyscy znajomi od machania czym popadnie się wykruszyli, za wyjątkiem mojego najbliższego przyjaciela, który zechciał robić coś więcej w kierunku nauki dawnego fechtunku. Mnie bardziej ciągnęło do Airsoftu, ale on bardzo nalegał i przez wiele miesięcy nie dawał za wygraną. Prócz mnie nie miał za bardzo do kogo się zwrócić, więc siłą rzeczy nie miałem wyjścia i musiałem być jego partnerem do treningu. Bo jak wiadomo, samemu nie da się nauczyć walczyć. Jakoś tak wyszło, że od treningu, do treningu, coraz bardziej odkrywaliśmy sens w tym co robiliśmy, aż w końcu zrezygnowałem z Airsoftu i w pełni poświęciłem się szermierce.

To chyba nie jest zbyt popularne zajęcie w Polsce? Z jakimi reakcjami się spotykasz?

To fakt, zazwyczaj miecz kojarzy się z rycerzami i odpustowymi imprezami historycznymi. Oczywiście generalizuję, bo w środowisku rekonstruktorów historycznych jest bardzo wiele stowarzyszeń, które profesjonalnie i rzetelnie podchodzą do tematu; no ale taki Jan Kowalski i tak nie zauważy różnicy między ciężkozbrojnym jeźdźcem z końca XV wieku, a lekkim piechurem z połowy XIII wieku. Dla niego wszyscy to rycerze.

W każdym razie, miałem w życiu chyba tylko jedną negatywną sytuację, gdy ktoś zakwestionował moje umiejętności w posługiwaniu się długim mieczem, dlatego wolałbym skupić się na tych pozytywnych.

W zeszłym tygodniu na przykład, podczas treningu (obecnie trenujemy pod chmurką na pobliskim Orliku), jakiś pan w średnim wieku zatrzymał się prawie z piskami opon, wyciągnął syna z auta, podszedł szybko do płotu i zaczął się dopytywać, czy może zapisać swojego 8-letniego syna do „naszego bractwa”.

Przeważnie zainteresowane osoby podchodzą, podpytują czym się zajmujemy, chwytają miecz do ręki i za każdym razem są w szoku dlaczego te miecze są takie lekkie. Nawet policjanci, czy strażnicy miejscy nie robią nam problemów i o dziwo są bardziej skorzy do spisywania okolicznych pijaczków z ławeczki niż nas. Wydaje mi się, że te pozytywne reakcje są zakorzenione gdzieś głęboko w naszym narodzie i Polacy traktują broń białą bardzo symbolicznie, okazując jej należyty szacunek.

Co daje Ci szermierka? Chodzi o aktywność fizyczną, satysfakcję, a może coś więcej?

Chodzi o wszystkie te elementy, również o to „coś więcej”. ;)

Może zacznę po kolei. Szermierka jest bardzo wymagająca zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. W gruncie rzeczy każda walka rozgrywa się w głowie – tak w świadomości jak i w podświadomości. Głowa dokonuje analizy tego, co może zadziałać na konkretnego przeciwnika, a ciało musi wdrożyć w życie ten wcześniej przygotowany plan – jeśli nie osiągniemy takiej pełnej synergii ciała z umysłem, to pojawiają się błędy. Nie będę się na ten temat rozwlekał, bo bardzo ciężko jest to opisać, a jeszcze ciężej zrozumieć jeżeli nigdy nie walczyło się w pojedynku. Mam nadzieję, że z grubsza zarysowałem czego doświadczamy podczas walki.

Wygrywanie samo w sobie może dawać niesamowitą satysfakcję, ale dla mnie cenniejsze od wygrywania jest umiejętne wdrożenie jakiejś techniki przeciwko komuś, kto będzie za wszelką cenę starał się mi w tym przeszkodzić. To jest taki ostateczny wyznacznik tego, czy coś wyniosłem z treningu.

Aktywność fizyczną i satysfakcję mamy odhaczoną, więc można się skupić na tym „czymś więcej”. :)

Jeśli miałbym wymienić najcenniejsze dla mnie cechy, które uwydatniły się dzięki treningowi dawnego fechtunku, to prócz niezłomności byłaby to pewność siebie. Są to rzeczy, bez których nie da się trenować żadnej sztuki walki. Nie każdy odnajduje w sobie tę siłę, dlatego uważam, że nie są to zajęcia odpowiednie dla wszystkich; ale każdy powinien ich spróbować, żeby przekonać się na własnej skórze, czy ma w sobie ten pierwotny element wojownika. Jeśli okaże się, że siedzi on gdzieś tam głęboko w uśpieniu, to powinien go pielęgnować. Może być to trening szermierki, karate, czy jakiejkolwiek innej sztuki walki.

Czy jest jakaś związana z Twoją pasją historia, która szczególnie zapadła Ci w pamięć?

Jest ich wiele i szczerze powiedziawszy ciężko jest mi wybrać coś konkretnego. Nie chcę też opisywać przesadnie wzniosłych chwil – takie rzeczy zostawię sobie na potem, jak napiszę autobiografię po 80-tce. :) Mogę przytoczyć pewną w sumie nawet śmieszną anegdotę, jeszcze z czasów, gdy intensywnie przygotowywałem się do startów w zawodach.

Trenowaliśmy w miejscu nieopodal pałacu, do którego przylegał park. Regularnie odbywały się tam różne imprezy okolicznościowe. Często weekendami mieliśmy sparingi i tak się akurat złożyło, że w pewną niedzielę nasz dzień sparingowy pokrywał się z jakimś lokalnym festynem, na który zeszło się chyba pół miejscowości.

Mieliśmy za sobą bardzo intensywne przygotowania do sezonu turniejowego, co skutkowało tym, że nasze przeszywanice – czyli odzienie ochronne – dość mocno przesiąkało potem. To z kolei doprowadziło je do takiego stanu, że przy każdym trafieniu wzbijały się z nas tumany soli w postaci białej mgiełki. Zaczęliśmy żartować na ten temat, a jako, że wokoło było pełno dzieciaków, kilkoro z nich podchwyciło nasze żarty i opowiadali potem historie o tym, że nosimy na sobie zbroje z soli.

Miałeś taki moment, w którym stwierdziłeś, że to chyba nie dla Ciebie?

Może nie był to moment zwątpienia we własne możliwości, ale bardziej nieumiejętność pogodzenia się z całą lawiną komplikacji po złamaniu, jakiego doznałem w 2012 roku na zawodach W3 w Warszawie. W zasadzie cały mój dorobek w grupie treningowej jaką współtworzyłem się posypał. Do regularnych treningów mogłem wrócić dopiero latem 2014 roku po 2 nieudanych zabiegach zespalania kości i 2 kolejnych usuwających to zespolenie. Zresztą do tej pory nie mam zrostu w jednym z paliczków małego palca lewej dłoni.

Na szczęście już teraz nie przeszkadza mi to w operowaniu mieczem, ale postanowiłem sobie, że jeżeli kiedykolwiek miałbym ponownie przechodzić przez to piekło wynikające z nieudolności naszej służby zdrowia, to poproszę od razu o amputację – bez małego palca można w pełni skutecznie walczyć, a przy okazji będę miał zmniejszone pole trafienia na rękojeści miecza. :)

Prawdopodobnie gdybym wcześniej nie trenował szermierki i spotkałyby mnie podobne przejścia, to nie uporałbym się z nimi tak szybko.

Jakie masz rady dla kogoś, kto chciałby zacząć?

W zasadzie mam tylko jedną radę. Jeśli się wahasz czy zacząć trening i szukasz powodów, a raczej wymówek, by tego nie robić to spróbuj odnaleźć w sobie tę siłę, o której wspominałem wcześniej i zacznij działać. Nie musi być to od razu trening z partnerem, czy w grupie treningowej. Między innymi dlatego prowadzę kanał na YouTubie i działam na innych mediach społecznościowych, byś mógł lub mogła wykonać ten pierwszy krok, wzorując się choćby na materiałach, które tam udostępniam.

Poprzez bezczynność niczego się w życiu nie osiągnie, dlatego o wiele lepiej jest próbować, popełniać błędy i jeśli naprawdę nic z tego nie wychodzi, to przynajmniej stać się bogatszym o wiedzę i doświadczenie, które da ci spokój ducha, że się spróbowało.

Dziękuję, mam nadzieję, że Twoje słowa zmotywują do działania tych, którzy zastanawiali się nad szermierką albo obudzą ciekawość ludzi, którzy dopiero szukają swojej pasji.

*

Jeśli chcecie zacząć działać, Kuba przygotował wiele materiałów, które bez problemu znajdziecie w internecie. Łapcie przykładowe filmiki z jego kanału: klik i klik oraz:

Stronę www Kuby | Fanpage

Zdjęcie wykonała Alicja Duchiewicz (strona www).

Artykuł zawiera link sponsorowany.

czarna czarna ton baner

Dodaj komentarz