Czyli o tym, jak osiołkowi w żłoby dano – w jeden stary owies, w drugi mokre siano.
Dziś czytelnik nie musi martwić się, że nie będzie miał czego czytać. Biblioteki, księgarnie stacjonarne i internetowe, wydawnictwa wszelkiej maści – każda placówka próbuje wkraść się w jego łaski, a on może kręcić nosem do woli. Wreszcie i tak znajdzie to, czego chce. Chyba, że szuka ambitnej literatury – wtedy ma problem.
Linia najmniejszego oporu to grzęda ciesząca się dużą popularnością. Każdy ma ochotę na niej przycupnąć i tylko udawać, że robi coś fajnego. W gruncie rzeczy wybiera najłatwiejsze rozwiązanie. Tak często jest z książkami. Nie twierdzę, że czytanie lekkich książek jest złe, sama często po nie sięgam. Problem powstaje wtedy, kiedy wybieramy wyłącznie takie lektury i jesteśmy przekonani, że czytanie ogromnie nas rozwija. No jasne.
Najzabawniejsze, że otoczenie najczęściej nie widzi żadnej różnicy. Ludzie są pełni podziwu, że w ogóle coś czytasz. To bardzo dobrze, bo przecież znowu w ankiecie wyszło, że…
Jakie tam czytelnictwo w Polsce? Przecież społeczeństwo nie czyta!
Media po raz kolejny próbują przerazić nas statystykami. Ludzie nie czytają, wszyscy umrzemy! Wtedy nastolatki, które sięgają tylko po młodzieżówki sklecone wyłącznie ze zdań prostych, biją na alarm: czytajmy więcej, bo to takie wartościowe i rozwijające! Tak, oczywiście. Czytajmy Pięćdziesiąt twarzy Greya i uczmy się poprawnej polszczyzny. Czytajmy Obsydian, według którego z kukurydzy otrzymujemy siano. Ale – who cares? Najważniejsze, że autorki wykreowały przeboskich bohaterów, do których mogą ślinić się zakompleksione czytelniczki.
Nie dziwię się wydawnictwom, że wypuszczają na rynek takie gnioty. Próbują utrzymać się na powierzchni, wybierając ilość i rozrywkę, a zapominając o jakości. Zresztą, kto miałby ochotę się starać, skoro czytelnicy stali się tak mało wymagający? Dziś wystarczy zrobić wypasioną okładkę i kampanię reklamową z pomysłowymi gratisami, żeby książka została uznana za arcydzieło i osiągnęła popularność. Nikt nie dba o przekaz i głębię, popularność wielu literackich koszmarków jest tego dowodem. Czytelnicy nie mają ani czasu, ani ochoty, przecież w kolejce czeka mnóstwo innych kolorowych książeczek.
Współczesny czytelnik to diabelnie zagubione stworzenie.
Działa mnóstwo wydawnictw, próbujących zainteresować go coraz nowszymi gatunkami, rozwiązaniami i pomysłami. Działa sporo oficyn wypuszczających nawet najgorsze gnioty, byle autor sypnął groszem. Biblioteki robią pomysłowe akcje, a z drugiej strony znalezienie w ich zbiorach czegoś ciekawego często graniczy z cudem. Na dodatek z czytania robi się swoistą modę, co jest świetnym pomysłem. Wystarczy zobaczyć, jaką popularnością cieszą się książkowe fanpage na Facebooku. A czytelnik stoi pośrodku zagubiony i pyta, co się właściwie stało. Gdzie obcowanie z wartościową literaturą, gdzie książki, które były źródłem wiedzy lub niosły przekaz. Albo jeszcze gorzej – już o nic nie pyta. Łyka wszystko i jest z tego dumny. Nie jest przecież głupi, wszak naczytał się książek.
Współcześni czytelnicy to my. Toniemy w gównianych książkach, popadamy w manię otaczania się kolorowymi okładkami. Lubimy czuć się lepsi niż ci, którzy całe dnie oglądają telewizję lub scrollują kwejka. A tak naprawdę niczym się od nich nie różnimy.
Tylko niektórzy z nas czasem zatrzymują się na chwilę, spoglądają na całe to badziewie, które księgarnie próbują nam wcisnąć. I nie godzą się na to. Męczymy się nad klasykami, bo jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innych treści. Ale satysfakcja i świadomość, że poznało się dzieło sztuki, są warte tego wysiłku. Chcesz go podjąć? czytelnictwo w polsce
Zgoda. Wiele z pozycji wypuszczanych teraz na rynku są zwykłymi gniotami, a jednak przy tym pędzącym świecie często wybieram coś lekkiego do czytania. Żeby po prostu się rozluźnić, zrelaksować i nie myśleć o niczym poważnym. Dlatego cieszę się, że mam tak wielki wybór tych gniotów (acz Greya do dziś żałuję – strasznie rozdmuchana książka i nie udało mi się przez nią do końca przebrnąć), choć jeśli mam ochotę na coś bardziej wartościowego to po to sięgam.
Taka równowaga jest chyba najlepsza, sama tak robię. :)
Nie obraz sie, ale troche chyba dramatyzujesz. Nawet, jesli faktycznie ludzie preferują mniej ambitną literaturę, to co w tym takiego złego? Kazdy spedza wolny czas tak, jak mu wygodnie. Nie doszukiwałabym się w tym powodów do chęci wszczynania rewolucji. ;)
To żadna rewolucja, a jedynie spostrzeżenie. :)
Też wybieramy często mniej ambitną literaturę, ale czytamy raczej dla rozrywki, a nie rozwoju osobistego. Jeśli chodzi o gnioty przykład z ostatnich chwil – jedna recenzentka opisała książkę znanej pisarki w sposób dość niepochlebny. Zaraz na grupie pojawił się hejt, że na pewno nie zrozumiała, nie przemyślała, nie wiedziała. A książki jeszcze nie ma w sprzedaży…
To już w ogóle temat-rzeka – reakcje na tę samą książkę bywają kompletnie odmienne i szkoda, że niektórzy zamiast to uszanować lub rozpocząć ciekawą dyskusję, jadą po krytyku personalnie. Też często czytam coś lekkiego, dla rozrywki, piątka. :)
Już pojawia się ten problem, że nie tylko powieści bywają gniotami, ale nagle nawet w dziale ,,historia” może cię zaatakować pseudonauka ;_;