You are currently viewing #1 Rok w pasiece: przywozimy pszczoły

#1 Rok w pasiece: przywozimy pszczoły

Rok w pasiece to seria dla ludzi, którzy lubią przyrodę i chcą wiedzieć, jak to jest kupić pierwszy rój pszczół. Fajnie?

Nie sądziłam, że pszczoły potrzebują tyle sprzętu. Dziesiątek czynności do wykonania, zanim w ogóle przywieziemy pszczoły. I planu, jak je przewieźć! Prawdę mówiąc, gdyby nie pomoc dwóch pszczelarzy, w ogóle nie założyłabym pasieki w 2020 roku. Może za dwa, trzy lata. Może. Ale — tak jak kiedyś pisałam — mam szczęście do dobrych ludzi. Jeden z pszczelarzy to zupełnie obca osoba z internetu, która wręcz wysłał mi listę zakupów z numerami do osób, od których mogę kupić sprzęt wysokiej jakości. I jeszcze dopytywał, czy złożyłam zamówienia, więc sami rozumiecie — nie miałam żadnej wymówki. Równolegle z panem pszczelarzem, który mnie uczy, jeździłam do jego pasieki i obserwowałam wszystko, co za chwilę miałam wprowadzić w praktyce.

Zakładanie pasieki było trudne

Wymagało trudnych decyzji życiowych, nauki nowych rzeczy i karkołomnego godzenia tego zadania z prowadzeniem firmy. Jak wiecie, blog na tym trochę ucierpiał i wykazałabym się nieuzasadnionym optymizmem, gdybym stwierdziła, że po raz ostatni. Nie umiem w dziewiętnastogodzinne dni pracy jak Martin Eden. Ale próbuję.

Zanim przywieźliśmy pszczoły, musiałam zamówić wszystko, dopilnować, by dotarło w dobrym stanie i złożyć do kupy. Teraz już wiem, że pewne czynności były banalnie proste, ale żeby były, ktoś musiał mi wyjaśnić, jak się wtapia węzę i jak zrobić stojaki pod ule. Ktoś musiał pożyczyć mi prostownik. I tacy ludzie się znaleźli. Pan pszczelarz skontaktował mnie z osobą, która zgodziła się sprzedać mi roje. Na początek miały być trzy, a ja… chyba nie do końca rozumiałam, na co się piszę i całe przygotowania upływały mi w abstrakcyjnym poczuciu, że robię to wszystko dla kogoś innego, bo to przecież niemożliwe, żeby w moim życiu miało wydarzyć się coś takiego.

Moje pierwsze pszczoły

Kupowanie roju wygląda tak, że pewnego popołudnia po prostu dostajesz telefon, że rój na Ciebie czeka i nie ma odwrotu. Nie ma kombinowania, wybierania najładniejszego ani sprawdzania, czy się dogadacie. Nie ma próby generalnej i przekładania terminu, bo pszczoły czekają zamknięte w skrzynce, robią się głodne i złe.

Ze znajomym pszczelarzem jedziemy po tę skrzynkę. Wita nas inny pszczelarz, prowadzi do starego sadu pełnego starych uli i wysokiej trawy. Na drewnianym płocie, takim, jakie dziś się widzi tylko na stylizowanych zdjęciach, wisi kapelusz pszczelarski, który mężczyzna zakłada jednym prostym gestem, a ja myślę, że pewnie robi to kilka razy dziennie. Jego pasieka stoi tuż przy domu.

Skrzynkę uszczelniamy gąbką, bo się otwiera, ale nikt nie widzi w tym problemu. To ta niebieska, którą widzicie na zdjęciu. Fachowo nazywa się rojnica. Ładujemy ją do bagażnika i wieziemy do mnie — do mojej pasieki.

I pierwsza lekcja

Przesypywanie pszczół do nowego ula wygląda trochę dramatycznie. Pół roju krąży wokół nas, drugie pół jest zbite w kulkę wokół matki (królowej). Część siada na pobliskim dachu. Stoimy razem z panem pszczelarzem i po prostu patrzymy — bo zrobiliśmy już wszystko. Teraz możemy tylko odpuścić i obserwować. Czas zaufać, że natura sama sobie poradzi i doskonale wie, co robi. Kiedy odjeżdżamy, pan pszczelarz podchodzi do ula i kładzie na nim dłoń, mówiąc pszczołom, żeby były grzeczne i ładnie pracowały.

I to właśnie robią — do dziś. Stworzyły sobie własny świat, osobisty mikrokosmos za stodołą mojego wujka. W ulu, który dotarł do mnie kurierem. Ciekawe, czy wiedzą, że gdy przyjechały, wszystko wydawało mi się obce i przerażające? Wcale nie chciałam im zaufać. Myślę, że nie tylko ja tak mam. Uwielbiamy mieć wszystko udokumentowane, zaplanowane i pod kontrolą. Uświadomienie sobie, że wcale nie jesteśmy tacy najmądrzejsi, zrobienie kroku w tył i obserwowanie daje niesamowity spokój. Najlepiej po prostu odpuścić i pozwolić sprawom toczyć się swoim rytmem. Czasem mam wrażenie, że one wiedzą, że ja nic nie wiem. I wcale się tym nie przejmują — dają mi czas na naukę.

czarna czarna ton baner

Ten post ma 7 komentarzy

  1. Rafał

    No nareszcie coś o tych Twoich łobuzach napisałaś. Czekam na ciąg dalszy i kto tu komu będzie szefował :)

    1. Partyzantka

      Też się cieszę, że w końcu się tu pojawiły. :) Właśnie te z pierwszego ula to największe łobuziary. :D

  2. Piekna histria :) U nas w ogrodzie przez lata było kilkanaście uli – nasz sąsiad je u nas miał. Bywał tu codziennie, opowiadał mi o pszczołach, czasem gonił po całym ogrodzie i lesie rój…. ale kilka lat temu sąsiad odszedł na zielone łąki, pszczoły w testamencie dał najlepszemu kumplowi- i dziś pozostał tylko 1 ul – tradycyjny, symboliczny w którym nasz sąsiad trzymał butelkę Coli :))

    1. Partyzantka

      Ule w ogrodzie wyglądają super! I nadają miejscu wyjątkowego klimatu. A ten symboliczny ul na pamiątkę to piękny gest. :)

Dodaj komentarz