Instrukcja obsługi kanonu literatury oraz dzieł wielkich, ciężkich i topornych.

Wszyscy wiemy, że POWINNO SIĘ czytać klasykę. Nie wiadomo właściwie dlaczego tak ważne jest czytanie czegoś, co ktoś skrobnął parę wieków temu lub ktoś inny odgórnie uznał za dobre. POWINNO SIĘ. I już. Tu powstaje problem. Jak czytać to, czego czytać się nie da? Jak czytać coś, co ewidentnie przeczytane być nie chce? Jak przebrnąć przez tekst, który został napisany chyba tylko na złość, żeby strollować czytelnika XXI wieku? Bo przecież niemożliwe, żeby oni wszyscy tak na poważnie…

Spieszę z wyjaśnieniem. Redutę Ordona to raczej na baczność. I kto nie szlachcic, niech po Pana Tadeusza nie sięga, nie wypada (zostają najwyżej Chłopi). Wara śmiać się z bobrów w Narnii, wszak to głęboka metafora chrześcijaństwa. I koniecznie wyłącz myślenie. Nikogo nie obchodzi, co myślisz o tej książce. Skup się raczej na tym, co AUTOR miał na myśli. Nawet, jeśli nie masz zielonego pojęcia, w jaki sposób mógł myśleć cholerny Kochanowski. Bo nie chcesz całkiem wyłączyć myślenia, jak radziłam, i zakładasz, że w XVI wieku myślało się jednak trochę inaczej. Pewnie jeszcze nawet nie mieli Fejsa.

„Klasyka to to, co każdy chce znać, ale nikt nie chce czytać.”
– M. Twain

Już w szkole wmawiają nam, że powinniśmy czytać klasykę. Pechowo jednak nikt nie mówi JAK się do tego zabrać. Tymczasem rzecz przedstawia się banalnie prosto. Klasykę czyta się tak jak 50 twarzy Greya, Zmierzch czy dowolny kryminał. W ulubionym fotelu, w łóżku przed snem, albo w tramwaju, nawet jeśli jedziemy tylko jeden przystanek. Tak, żeby czytanie sprawiało przyjemność. Dlaczego uważam, że to takie proste? Bo nie sądzę, by ktokolwiek miał obowiązek wysupłania wszystkich znaczeń i odniesień z tekstu, który czyta na własny użytek. Jeśli chcesz – świetnie. Jednak jeśli nie czujesz się przygotowany, i tak nic nie stoi na przeszkodzie, byś mierzył się kanonem.

Czytanie klasyki zamiast miernego bestsellera (zostańmy choćby przy Grey) to trochę tak, jakby oglądać dobry film zamiast Trudnych spraw. Sam proces oglądania przebiega tak samo. Nie mamy obowiązku wynieść czegoś z filmu. Ale czasem akurat się uda, a im więcej oglądamy, tym większej nabieramy wprawy. Z Trudnych spraw natomiast nie wyniesiemy nic na bank.

Chcę pokazać Wam, że klasyka nie jest tak trudna w odbiorze jakbyśmy czytali w obcym języku. Powiedziałabym, że jest najwyżej nieco bardziej wymagająca. Nikt nie każe sięgać po Ulissesa, skoro możemy najpierw przeczytać Zabić drozda Harper Lee. Szkoda, że współcześni czytelnicy tak niechętnie podnoszą rękawicę. Zapominamy, że nie mamy obowiązku zrozumieć książki. Nikt nie odpyta nas z treści. Ale warto podjąć wyzwanie – choćby dla własnej satysfakcji.

Ostatnio na zajęcia z literatury powszechnej mieliśmy przeczytać parę opowiadań Cortazara. Jedno z nich (List do znajomej w Paryżu) dotyczyło gościa, który cierpiał na pewną przypadłość – wymiotował królikami. Całą sytuację opisuje znajomej, której mieszkanie zajmuje po jej nieobecność. (Lubiłaś swoją szafę? Oh, wait, mieszka w niej obecnie z dziesięć królików, które zwymiotowałem, więc – sama rozumiesz – lepiej będzie, jeśli kupisz sobie nową. I lampkę, bo wiesz… w każdym razie – koniecznie kup też nową lampkę). Przyszło mi do głowy parę pomysłów na interpretację, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że… wcale nie mam ochoty rozumieć tego opowiadania. Jest dla mnie genialne w swojej absurdalności.

Nie musimy rozumieć wszystkiego, co czytamy i nikomu nic do tego, ile wynieśliśmy z lektury. Nie musimy stawać na baczność przed kanonem. Poczytajmy po prostu, dla rozrywki i satysfakcji. Zauważcie, że nikt nie lubi banalnie prostych gier. Przecież banalnie proste książki też na dłuższą metę są równie nudne. Idąc tym tropem, Ulisses to przechodzenie Super Mario w lewo.

Chcesz poczytać więcej tekstów o książkach?
Łap Ich wszystkie życia i Kłótnię o literaturę.