Czy dziś jeszcze w ogóle warto? Czy komuś się chce?
Ten tekst powstał pod wpływem artykułu Pokłóćmy się o literaturę. Artykuł ów jest dość obszerny, ale uważam, że dla osób, które piszą o książkach – obowiązkowy.
Dziś do sieci trafia mnóstwo recenzji, ale niewiele osób podejmuje polemikę. Jeśli już, rzadko dochodzi do skutku prawdziwa wymiana zdań. Zazwyczaj pada sakramentalne „o gustach się nie dyskutuje” (na ten temat czytaj tutaj) albo zdanie-morderca wszelkiej krytyki: napisz lepiej, skoro jesteś taki mądry. Jaki z Ciebie znawca, by krytykować coś, co podoba się setkom innych osób?
„Kiedy dzisiejsi krytycy wypowiadają się nieprzychylnie o jakiejś książce (prozatorskiej, umówmy się), czynią to w tonie wyważonym i pełnym ogłady, a ich opinie sytuują się zwykle w ramach prostej opozycji warto/nie warto czytać. (…)Nie pozostawia to jednak miejsca na spór, próby wyjaśnienia i wspólnego zrozumienia, dlaczego coś jest niedobre czy nawet szkodliwe. A przecież istnieją takie książki, które warto czytać właśnie dlatego, że są złe. Bez skonfrontowania się z tym, co może wzbudzić w nas sprzeciw i gniew, skazujemy się na lekturowy eskapizm, zadowalający się sympatycznym światem powszechnej afirmacji.”
Nie sądzę, żeby czytelnikom zależało na takim świecie. Dyskusja na temat książek jest najlepszym wyrazem tego, że naprawdę zależy nam na literaturze. Kiedy napiszę Wilków, wolałabym usłyszeć na ich temat jedną dobrą, zagorzałą dyskusję niż setkę pochwał. Łatwo pochwalić cokolwiek lub w delikatny sposób pokazać wady. Jeszcze prościej uniknąć tematu. Ale jeśli podejmujemy wysiłek dyskusji, jest to znak, że na czymś naprawdę nam zależy lub, że dany tekst wzbudził w nas nieprzeciętne emocje. To ważne. I warte pielęgnowania.
Inna rzecz, że literatura jest wynoszona na piedestał. Jeśli nie jesteś profesorem z dwudziestoletnim stażem, nie masz prawa powiedzieć, że Dziady są słabe, bo… nie wypada. Czyżby?
„Literatura zaczyna jednak przypominać szacowną staruszkę, której nie wypada mówić nieprzyjemnych rzeczy, ale od której nie usłyszy się już raczej nic ciekawego. Jeśli wobec pisarstwa, które uznajemy za złe, potrafimy co najwyżej wzruszyć ramionami, znaczy to, że już nam, po prostu, nie zależy.”
Potrzebę dyskusji zbywa się machnięciem ręki. Nikt nie widzi ku niej powodu. Jeśli książka była zła, ignoruje się ten fakt i czyta coś innego. Niektórym recenzentom nie trzeba nawet zatykać ust. Sami to sobie zrobią, łakomie czekając na nowe egzemplarze, których barwne grzbiety pięknie będą wyglądać na półce. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie wychwalone wśród czytelników książki, które przeszły bez echa bardziej przypominają wydmuszki niż literaturę.
„Kłótnie po prostu się nie opłacają kapitałowi i jest to problem, z którym musimy sobie poradzić w skali całego społeczeństwa.”
Nie musimy pisać świetnych książek by być w stanie ocenić wartość przeczytanego tekstu. I nie musimy zgadzać się z innymi. Niech nasze dyskusje będą skrajnie nieprofesjonalne, niech będą krzykiem w próżnię, ale niech niosą ze sobą ładunek emocjonalny! Nie czytałabym, gdyby z lekturą nie wiązały się żadne uczucia. I nie wierzę, że jakakolwiek ugrzeczniona recenzja może przekonać kogoś, że literatura jest ciekawa. Widzieliście kiedyś kibiców sportowych? Wystarczy na nich spojrzeć by wiedzieć, że sport to coś, czym – według nich – warto się zajarać. A książki? Nawet ich miłośnicy uważają, że nie są warte choćby wymiany zdań.
*
Zupełnie przypadkowo padł pomysł, by pokłócić się o książki i to w dwóch niezależnych rozmowach. Uznałam, że to świetny plan i przyjemna odskocznia od klepanych tradycyjnie opinii. Kto wie, może uda nam się uzyskać jeszcze silniejszy efekt? Może ktoś uzna, że naprawdę warto kłócić się o literaturę, dyskutować i krytykować? Chcę to sprawdzić. I dlatego pokłócę się z Rafałem o Opowieści z Narnii. Już niebawem!
Cytaty pochodzą z artykułu Pokłóćmy się o literaturę, do którego linkuję w tekście.
- Czytaj też: Współczesnego czytelnika portret własny lub tekst na temat blogosfery książkowej Zapomnieliście już jacy jesteście świetni?
- I polub Partyzantkę na Facebooku!
Kłótnię o ,,Opowieści z Narnii” będzie można przeczytać? :3
Oczywiście, w planach mam cały cykl tego typu!
I jak oceniasz swoją krytykę? :)
Super!
Łapię się na tym, że gdy książka jest dobra i ma wiele zalet + 2 denerwujące wady, to piszę, że polecam i opisuję wady dokładniej niż zalety i niż powinnam w takiej sytuacji. Ale np. wymienianie narodowości bez skrupułów w kontekście jednych wojen i nie użycie słów ,,Niemcy” i ,,niemiecki” w kontekście tego, co zrobili w czasie II wojny światowej, za bardzo mnie kłuje w oczy.
I dobrze! Strasznie rozczarowują mnie recenzje, których autorzy starają się zamieść wady pod dywan. Poza tym ileż można czytać takich ugrzecznionych opinii?
Myślę, że nie kłócimy się o książki dlatego, że już od podstawówki nic na temat książek nie wolno nam było powiedzieć. Nauczyciel uważał tak a nie inaczej i narzucał nam swoją interpretację, a my musieliśmy potulnie to czytać. To samo z wierszami – nigdy nie można było ich interpretować po swojemu. Tylko tak jak chciał ktoś “wykształcony”. Albo komisja maturalna. Takie wychowanie przez tyle lat zaowocowało tym, że nawet w dorosłym życiu, wolna osoba boi się otworzyć usta i wyrazić swoje zdanie.
Masz rację. Dlatego jestem przekonana, że czas to zmienić. Zawsze irytował mnie klucz, pod który trzeba było interpretować – nigdy nie potrafiłam w niego trafić. Dopiero na studiach się to zmieniło – nie ma już “jedynego słusznego sposobu myślenia” i w końcu polubiłam interpretację.
Mnie się wydaje, że nie ma to wiele wspólnego z edukacją i jej winą, bo ta jest niewielka, niezależnie od nauczycieli języków, którzy niekiedy bardziej nadawaliby się jako klawisze więzienni, niż promotorzy literatury.
Jeśli już jakąś recenzję przeczytam w sieci, to zwykle nie wypowiadam się pod nią z dwóch powodów:
1. Nie znam książki, której dotyczy.
2. Recenzja (lub inna forma krytyczna) jest napisana na poziomie wypracowania szkolnego i nie wnosi niczego, o czym można by dyskutować.
Poza tym większość wprawnych czytelników wcale nie potrzebuje recenzji, zwłaszcza, że i tak większość z nich jest tekstami promocyjnymi (co bynajmniej nie jest to domeną blogów i Internetu, bo ten stan rzeczy ma już ze sto lat).