Praktyki weterynaryjne i własne doświadczenie poskutkowały smutnym wnioskiem – chcesz mieć zdrowe zwierzę? Nie wierz weterynarzowi na słowo.
Pierwszy atak padaczki Joy następuje w trakcie naszego obiadu. Od razu biorę psa na ręce i biegnę do weterynarza, który ma gabinet dwa domy dalej. Podejrzewam, że to padaczka, ale nie wiadomo ile potrwa. Czy nie powinnam jakoś przerwać ataku? Czy pies ze zdiagnozowaną astmą (w którą teraz średnio wierzę) nie zacznie się dusić?
Kładę psa na podłodze, a weterynarz nawet do niego nie podchodzi. Rzuca okiem i zabiera się za wypisywanie recepty.
– Tak, padaczka. Będzie przyjmować leki do końca życia, ale nie są drogie. Do widzenia.
*
Praktyki weterynaryjne. Przychodzi ktoś z psem. Szybkie, pobieżne oględziny, parę pytań. Mam podać z półki Rapidexon i w zasadzie to jedyna nazwa, którą zapamiętałam z praktyk. Po wyjściu pacjenta pytam weterynarza, na co choruje pies.
– Nie wiem. Jeśli steryd nie zadziała to będziemy szukać dalej.
*
Borys, kot mojego chłopaka, od miesiąca wymiotuje i kaszle. Weterynarz co dwa dni podaje zastrzyki – na wzmocnienie i „witaminki”. W końcu Borys odbywa pouczającą wycieczkę do innej przychodni i okazuje się, że „witaminki” nie mają szans działać na nieleczone zapalenie oskrzeli. Poprzedni wet nie miał pojęcia, co dolega kotu i ładował w niego leki w ciemno. Z niecierpliwością czekam, aż Rafał pójdzie do niego z dosadną, szybką lekcją etyki zawodowej.
Myślicie, że to pojedyncze przypadki? Chciałabym. Do napisania o tym zmobilizował mnie tekst z fanpaga Ygritte. Pies został zdiagnozowany tylko dzięki uporowi właścicielki i jej krytycznemu podejściu do pracy weterynarza. Dziewczyna sama szukała odpowiedzi, która okazała się zaskakująco prosta, a złe zalecenia lekarza tylko pogłębiałyby problem.
Diabeł tkwi w szczegółach
Sama zrobiłam obchód po niemal wszystkich weterynarzach w moim mieście zanim trafiłam na dobrego. Takiego, który zajął się padaczką Joy na poważnie, zrobił badania krwi, mimo że suka miała ochotę odgryźć mu rękę i połowę twarzy. Przeanalizował częstotliwość ataków i ich siłę, by w końcu stwierdzić, że tabletki to głupota, bo bardziej szkodzą niż pomagają. Wytłumaczył i zaproponował inną metodę, z której teraz korzystamy. Jeszcze większe moje zaufanie zdobył w momencie, gdy zadzwoniłam po południu mówiąc, że mam psa z padaczką i jedna dawka leku nie pomaga.
– Ach, chodzi o Joy? Proszę podać drugą dawkę i jeśli nie przejdzie, zadzwonić.
Wiem, że to detale. Ale moim zdaniem podjęcie wysiłku zapamiętania imienia swojego pacjenta (na dodatek totalnie niekulturalnego pacjenta) bardzo pozytywnie świadczy o weterynarzu i o jego realnym zainteresowaniu stanem powierzanych mu zwierząt.
To niepokojące, jak chętnie lekarze weterynarii idą na łatwiznę. Jak zaskakująco duże braki wiedzy czasem u nich widać. Jak często próbują zbyć klienta zdawkowym wyjaśnieniem i losowo postawioną diagnozą.
Dlatego nie zamierzam wierzyć komuś tylko dlatego, że skończył studia i potrafi zrobić psu zastrzyk. Nie zamierzam zgadzać się, by mojemu psu dawano leki w ciemno, bo „może akurat zadziałają”. Mój pies nie jest poduszeczką na igły ani królikiem doświadczalnym. Dlatego szanuję weterynarzy, którzy chętniej zaglądają do książek i wyników badań niż do mojego portfela.
Warto szukać dobrego weterynarza do skutku.
Zadawać pytania podczas wizyty i obserwować jego stosunek do naszego zwierzaka (jeden gabinet jest dla nas spalony, bo na agresję Joy weterynarz reagował drażnieniem się z nią – tak, naprawdę). A jeśli zapala się lampka ostrzegawcza, szukać samemu i przede wszystkim – nie przestawać pytać.
Nie mamy obowiązku znać się na chorobach naszych zwierząt. Diagnozę i podawanie leków zawsze należy pozostawić specjaliście. Mamy natomiast psi obowiązek znaleźć takiego, którego wiedza i podejście nie budzą naszych wątpliwości.
Jeśli podoba Ci się to, co robię, postaw mi wirtualną kawę! Dzięki takiemu wsparciu mogę więcej czasu poświęcać blogowi, pisaniu i moim pszczołom. ♥
Miałam podobną sytuację z moim psiakiem. Miał dwanaście lat jak się zerwał za psem znajomych i skoczył z dwóch schodów. Nieszczęśliwie stanął i zaczął powłóczyć tylną łapką. Pojechaliśmy do jego weterynarza (do tej pory nie miał jakiś większych problemów, szczepienia, od czasu do czasu jakieś “przeziębienie”, a jak Arni pojawił się w domu, lecznica ta była wskazywana jako najlepsza – więc jeździłam z nim na drugi koniec miasta, żeby miał najlepszą opiekę), a ten powiedział, że jest stary nic się z tym nie da zrobić. Może dać przeciwbólowca, ale czy jest sens go dalej męczyć. Zrobiłam kwadratowe oczy, u psa widać, że ma chęć życia, bo na trzech łapach jest gotów przemierzać kilometry, chce się dalej bawić, a ten się mnie pyta czy jest sens…? Spakowałam psa do samochodu i po dwóch godzinach w Internecie znalazłam przychodnię weterynaryjną, wiele pozytywnych opinii. Zadzwoniłam, powiedziałam o co chodzi i rano pojechaliśmy na wizytę. Zrobili prześwietlenie, sprawdzili co jest i zaczęliśmy rehabilitację. Nadmienię tylko, iż moje szczęście skończyło lat 17 i nadal wydaje się mu, że jest szczeniakiem, bo biega za piłeczką jak oszalały. :)
Co za beznadziejny weterynarz… Życzę Twojemu psiakowi dużo zdrowia, 17 lat to piękny wiek! :)
Ja zaufałem weterynarzom u których przez długi czas leczyliśmy naszą sunię ale okazało się że kasa dla nich jest ważniejsza od naszego pupila (nie obrażając tych prawdziwych) bo nieuków jest wielu, musieliśmy pożegnać naszą ukochaną sunię, którą wykończyli sterydami z dnia na dzień pies dostawał drgawek, ataków padaczki nie trzymała moczu wyła z bulu, w innej klinice próbowali pomóc niestety było za puźno mimo że upłynęło 2 miesiące nie możemy sobie znaleźć miejsca w domu, na pewno będziemy mieli jeszcze pupila ale weterynarzom będziemy patrzeć na ręce bo stracili nasze zaufanie…
Bardzo mi przykro z powodu Waszego psiaka. :( Niestety zdarzają się weterynarze, dla których kasa jest ważniejsza, czasem zdarza się też po prostu zupełnie nieoczekiwana zła reakcja psa na leki i nie jest to niczyja wina. Ja też się naszukałam właściwego weterynarza, a i tak często dowiaduję się różnych rzeczy na własną rękę, żeby znaleźć rozwiązanie. Mam nadzieję, że mimo smutnego zakończenia, będziecie najlepiej pamiętać te wesołe, wspólnie spędzone chwile. Pozdrawiam serdecznie!
Dla mnie największą traumą zawsze było to, że na wsi się zasadniczo psów nie leczy, jeżeli będzie generować to za duże koszta – żadna dwunastolatka nie chce usłyszeć po tym, jak jej malutki psiak został pogryziony, że jeżeli to coś poważnego to go uśpimy. Nie było poważne, dwie dość głębokie rany, i po prostu dwa tygodnie łaziłam za nim i smarowałam mu je maściami. Kołnierz ochronny, żeby nie lizał, zrobiliśmy sami, bo wiejski weterynarz miał takie tylko na wilczury, a nie pseudo-jamniki. Zasadniczo jeżeli pies kuleje, to się czeka aż przestanie albo do tego przywyknie, większość ludzi nie reaguje nawet na poważne choroby skóry, oczu, ropę i tak dalej. Wychowywałam się wśród wielu chorych, otyłych, głodnych i trzymanych na łańcuchach psach, i w pewnym sensie przez to nie lubię wsi.
Oj tak, podejście do psów na wsi to nadal ciężki temat, aż się czasem wierzyć nie chce. :/
Zgadzam się całkowicie z wpisem. Ja o swojego małego skarba zawsze dbam i traktuję go jak członka rodziny <3
Głaski dla Twojego piesa! :)
Bardzo ciekawy, ale jednocześnie bardzo smutny wpis. Mimo przeprowadzki jeździmy do weterynarza w okolice dawnego mieszkania, bo mamy do niego zaufanie. Z moim Misiem nieraz jeździłam do różnych weterynarzy w związku z jego problemami ze skórą, raz na USG, potem zrobiłam wywiad pośród znajomych psiarzy, gdzie najlepiej udać się z nim na operację przepukliny, żeby zminimalizować ryzyko komplikacji.
Taki zaufany weterynarz to skarb. Kiedyś nie zwracałam na to uwagi, ale teraz teraz, gdy mam chorego psa, bardzo to doceniam. :)
Zdecydowanie prawda. Ja ze swoim kotem jeżdżę do weterynarza na drugi koniec miasta, bo przekonuje mnie tylko weterynarz z sercem, uczuciem i pasją, a nie z otwartą kasą fiskalną… Moje zwierzę jest dla mnie członkiem rodziny i jego zdrowie jest dla mnie bezcenne. :)
Że też ci dobrzy zawsze muszą mieć gabinet tak daleko. :D Też uwielbiam wetów z pasją. :)
Jakoś tak zawsze wychodzi, że do dobrego lekarza czy weterynarza zawsze trzeba daleko jechać! :D Do dermatologa jeżdżę nawet a drugi koniec kraju! :D Ale warto. Dobry lekarz/weterynarz potraktuje Ciebie i Twoje zwierze z troską, jak istota żyjąca i czująca drugą taką samą istotę i po wizycie (nawet jeżeli Tobie lub pupilowi dolega coś poważnego) wychodzisz z uczuciem planu, pewnej ulgi, nadziei i siły.
I najważniejsze, że można być spokojnym, że taki wet zrobił wszystko co się dało i nie siedzi się potem pół dnia w necie, googlując objawy. ;)
Niestety, z weterynarzami często jest spory problem ;/ Mam przy domu hodowlę i nieco o tym wiem. Sporo czasu zajęło nam znalezienie tego właściwego. Co jet przykre, bo hodowla to przecież stały klient, który potrafi zostawiać i po 2 tysiące za wizytę bez jakiegoś bardzo konkretnego powodu. Wystarczy, że złoży sie miot, kilka szczepień i zakup jakiś leków/suplementów.
Dobrze, że masz już tego właściwego. :) Lepiej zostawiać małą fortunę u kogoś, kto wie co robi. ;)
Mieszkam w małym miasteczku, w gminie w której większość stanowią wsie. Moja koleżanka pojechała z pieskiem do naszego weterynarza, a ten bez ogródek, powiedział, że z psami czy kotami to niech jedzie do kogoś innego, bo on zna się na zwierzętach gospodarskich. Trochę się zdziwiłam, bo ten weterynarz to mąż mojej koleżanki z pracy i wszyscy tak zachwalali jaki to dobry weterynarz. No może i dobry, ale nie dla psów i kotów.
Inna sytuacja z tym samym weterynarzem. Znajoma świeżo po studiach, pochodzącą z większego miasta, zatrudniła się u naszego miejscowego weterynarza. Odpicowała się, a ten pierwszego dnia kazał jej jechać ze sobą na wieś i musiała włożyć rękę w tyłek krowie. Dziewczyna myślała, że będzie zajmować się kotkami i małymi pieskami w gabiniecie ;-)
Moim zdaniem to bardzo dobrze, że powiedział, że specjalizuje się w dużych zwierzętach – był uczciwy i nie dawał jakichś leków w ciemno byle zarobić parę groszy na kliencie. Nie ma obowiązku znać się na wszystkim, a nawet lepiej, jeśli ma wąski zakres specjalizacji. Lekarz weterynarii, do której chodzę z psem, zapytana o możliwość wizyty u koni, powiedziała, że się tego nie podejmie i również uważam, że dobrze zrobiła, jasno stawiając sprawę.
A ta znajoma – cóż, weterynaria to nie tylko pieski i kotki, mogła się dowiedzieć, z jakimi zwierzętami będzie mieć do czynienia. ;) Jeśli jest oburzona, że musi zajmować się też dużymi zwierzętami, to raczej nie będzie zachwycona z zawodu, który wybrała.
Wpis bardzo smutny, bo nie powinno tak być, że weterynarz olewa pacjentów. Ja miałem zawsze szczęście do weterynarzy, a możne raczej korzystałem z opinii bliskich, którzy już przeszli drogę poszukiwania właściwego weterynarza. Mam nadzieję, że z czasem takich ludzi będzie coraz mniej, a ich miejsce zajmą profesjonaliści z właściwym podejściem do zwierząt.
Również mam nadzieję, że z czasem to się poprawi i że źli weterynarze po prostu nie będą mieli klientów.
Warto pytań znajomych, czytać opinie o lekarzach – ja zraziłam się do wetów, psa znajomego o mało nie zabili z powodu (pazerność na pieniądze) podania leku, na który był uczulony i znajomy o tym uprzedził . Naszego kota również leczono w sposób nieumiejętny tylko po to, by wyciągnąć pieniądze,a kotu sraczka bez leków sama przeszła po kilku dniach- wystarczyło, że przestaliśmy jej podawać mięso wołowe. Niepotrzebnie przez te kilka dni cierpiała przyjmując zastrzyki (grubą igłą, bo na cienką szkoda pieniędzy).
W Anglii nie ma takiego podejścia- weterynarz może mieć proces sądowy jeśli własciciel zwierzęcia będzie nalegał na zrobienie sekcji, która wykaże błąd lekarza.
Ja mam dziś zupełnie inne podejście do weterynarzy, po prostu rzadko ich odwiedzam – na nowo uwierzyłam jak ponadczasowe są słowa Jezusa “kładźcie na nich ręce a oni wyzdrowieją” – śmieszne, ale w dobie NFZ-u i opieki weterynaryjnej, te słowa nabierają nowego znaczenia :))
Mojemu psu wet prawie zniszczył nerki, dając leki na uczulenie… inna weterynarz dała probiotyk i wysypka zniknęła po paru dniach. :/
Może przydałoby się trochę postraszenia sądem u niektórych polskich weterynarzy, choć dziwi mnie, że możliwość zaszkodzenia zdrowiu lub życiu zwierzęcia nie jest dla nich dostateczną motywacją, by się przyłożyć do swojej pracy.
Głaski dla Twoich zwierzaków! :)
To fakt, znaleźć dobrego weterynarza, to jak szukać igły w stogu siana.
U mnie w mieście kiedyś była taka sytuacja, że był sobie pewien pan weterynarz, staż pracy ponad 20 lat, czyli wydawałoby się doświadczony i wie co robi. Jako mała dziewczynka miałam psa owczarka niemieckiego, wabiła się Nora, którego mój tata znalazł jako szczeniaczka pod torami kolejowymi (ktoś ja wyrzucił z pociągu, lub sama wypadła). Przygarnął ja do domu, wytresował, aportowała, dawała łapkę, turlała się po ziemi, wygłupiała się z nami, była szczęśliwym psiakiem, ale tez tato pokazał jej jak obronić przed niechcianym atakiem, do ochrony mnie tzn. żeby nikt mi krzywdy nie zrobił, kiedy będę szla z nią na spacer lub wedrze się do domu itd. Okazało się ze piesek w dniu znalezienia miał mniej więcej ten sam wiek, co ja (czyli 6 miesięcy) – zbieg okoliczności, czy ktoś specjalnie wysłał mi przyjaciółkę? :) Nie wiem jak to było, wiem, ze kochałam ja nad życie. W wieku 11 lal Nora poważnie zachorowała, miała raka gdzieś w okolicach psich piersi, na co wyżej wspomniany, doświadczony lekarz rzekł, ze nic jej nie będzie i wytnie, zrobi to i tamto i pies będzie jeszcze żył ileś długich lat. Po jej operacji była bardzo słaba, ale wszyscy bardzo o nią dbaliśmy, żeby jak najszybciej doszła do siebie. Kiedy pojechałam na wakacje do cioci na wieś na 2 tygodnie, tato obiecał mi, ze jak wrócę to z Nora będzie wszystko ok. Po ponad tygodniu, kiedy z wakacji zadzwoniłam do domu odebrała moja babcia i pytając ja jak pies, ona powiedziała, ze już jej nie ma od kilku dni. Rozmawiałam z rodzicami kilka dni wcześniej i nie powiedzieli ani słowa, teraz to rozumiem, chcieli żebym miała wakacje i nie martwiła się nią, całkiem możliwe, ze wróciłabym z urlopu o wiele szybciej. Wpadłam w szal. Takiego płaczu jedenastoletniego dziecka ta wieś jeszcze nie słyszała.
Kiedy następnego dnia wróciłam do domu (oczywiście zażądałam natychmiastowego powrotu), dowiedziałam się, co się stało. Norze się pogorszyło, wiec tato wziął ja do weterynarza. Ten zrobił coś tam i wysłał do domu. Kiedy niby miało wszystko iść ku dobremu, pies zdechł. Jak się później okazało, lekarz (który twierdził ze wykonywał już takie operacje wcześniej i to proste zabiegi) podczas usuwania nowotworu nie wyczyścił wszystkiego dobrze i pies miał powikłania pooperacyjne plus guz nadal rósł. Ponoc jak pojechałam na wakacje, pies był w stanie agonalnym. Lekarz umył ręce, ale moja rodzina została w żałobie. Do tej pory to pamiętam i widzę siebie biegnąca z budki telefonicznej do domu cioci, zaryczana.
Kilka lat temu ten sam “lekarz” przez przypadek uśpił psa labradora, który był własnością mojego teścia. Mial tylko go wysterylizować, a pies już nie wstał z łózka operacyjnego. Facet podał za duza dawkę środka usypiającego (trzykrotnie większa niż powinna być podana) i pies zwyczajnie się nie obudził. Mial tylko 3 lata. Tłumaczył się, ze “to bydle” było agresywne i musiał je uspokoić. Tyle, ze pies był tak łagodny, ze muchy by nie skrzywdził.
Mogłabym wymieniać przypadki w nieskończoność, ale chyba zaśmieciłabym Ci wszystko :) Tak czy inaczej, dzięki Bogu znaleźliśmy innego lekarza, który wie co robi i naprawdę pomaga zwierzakom.
P.S. wybacz taki długi komentarz :) Poniosło mnie!
Bardzo cieszą mnie takie długie komentarze. :)
Naprawdę mieliście bardzo przykre doświadczenia z tym weterynarzem. :( Współczuję straty Nory i labka. Weterynarz chyba jakiś bez serca i potrzebnej wiedzy. Dokładność i empatia są w tym zawodzie bardzo ważne.