Niektórzy ludzie są jakoś z klucza poukładani i potrafią zaplanować każdy detal życia. A niektórzy stawiają na stary, dobry chaos.
Muszę przyznać — zupełnie nie potrafię planować. Nie i już. Choć miewałam w życiu kalendarze, planery i podejścia do zamierzonego układania sobie życia, to w końcu rzucałam je w kąt i robiłam swoje. Czułam się głupio, zapisując, co muszę zrobić. Przecież wiem, co muszę. planowanie czasu
Praca taka przemyślana, wow
Kiedy na studiach ludzie cały semestr planowali swoje prace, ja wolałam czytać na zadany temat, zbierać ciekawe informacje i starać się zrozumieć całą rzecz (albo skutecznie udawać, że rozumiem). A później siadałam i pisałam, bez planu, od wstępu po kropkę na końcu ostatniego zdania. Zdarzyło się, że za zadanie zrobione wieczorem, dzień przed zajęciami, dostałam piątkę — doktor argumentował, że praca jest niezwykle przemyślana, i raczej była — ale na trochę inny sposób, bo działam ad hoc.
W mojej pracy zawodowej ten sposób też się sprawdza. Wiem, jakie zlecenia mam do wykonania, jakie terminy mnie obowiązują. I piszę na czas, bez check listy, do której nie umiem się przekonać, bo zawsze zapiszę na niej za dużo. I czy dopisać do niej spacer, zrobienie obiadu lub sprzątnięcie pokoju? Nigdy nie wiem. planowanie czasu
Dzicy ludzie bez planerów
Pewnie niektórzy nie wyobrażają sobie życia bez planowania i lubią poczucie bezpieczeństwa, które daje zapisanie wszystkiego na papierze czy w telefonie. Ale mnie zorganizowany tryb zupełnie nie służy i myślę, że można dobrze (i skutecznie) funkcjonować w swoim własnym chaosie. Skoro skończyłam studia i założyłam firmę, to chyba da się żyć bez planera z Empiku i trzech aplikacji pilnujących, czy pracujesz, czy się opierdalasz.
Czasem myślę, że chciałabym się nauczyć organizacji czasu, bo być może wtedy pracowałabym bardziej skutecznie, ale na razie ten punkt pozostaje w sferze marzeń. Jeśli ktoś potrafi działać zgodnie z planem, to jest super. Ale z drugiej strony — ci, którzy nie potrafią planować, nie powinni czuć się źle. Ostatecznie nieważne, czy po wykonaniu zadania odznaczysz je kolorowym flamastrem w notesie, czy nie. Najważniejsze, że zrobiłeś zadanie dobrze i na czas.
Nie lubię tylko jednego. Całej otoczki związanej z planowaniem czasu. Tej mody na planery za miliony monet i mądrości o organizacji czasu — oczywiście też za hajsy. Wciskania ludziom, że zeszyt z kropkami zamiast linii sprawi, że w magiczny sposób nauczą się planować swoje zadania. Nie zaczną, bo ci, co są leniwi, pozostaną leniwi, a zwolennicy chaosu świetnie sobie radzą bez fancy planerów.
Nie raz próbowałam planować i być zorganizowana. Niestety bądź stety uwielbiam chaos a on mnie, więc doskonale Cię rozumie :)
Najważniejsze, że mamy swój sposób, który się sprawdza! :)
Ja mam swój kalendarzyk wielkości portfela i w nim zapisuję sprawy do załatwienia, spotkania ze znajomymi, urodziny bliskich mi osób, przemyślenia, pomysły na wycieczki… to jest moja pamięć zewnętrzna, która pozwala na to, by… mieć więcej czasu na zupełny relaks. Bo pamiętam co, gdzie, kiedy i mogę rozsądnie wszystko rozplanować. Tym eliminuję jedno ze źródeł stresu, bo raczej nie zdarza się, że kołacze mi się nieokreślona myśl: „Co to ja jeszcze miałam zrobić?” i nie miewam wrażenia, że o czymś zapomniałam. To jest mi potrzebne do spokoju.
Każdy jest inny ;-)
Pewnie, że tak, bardzo fajnie, że masz swój sposób i dobrze on u Ciebie działa. :) Mnie z kolei frustrowały próby zapisywania rzeczy. Ale taki kalendarzyk to może być też fajna pamiątka za jakiś czas. :)
Ja żyję zgodnie z planem ale zawsze na spontanie. ;) Jakiś tam plan zawsze jest, ale w głowie, nigdy go nie zapisuję. Myślę w trakcie, więc powiedzmy, że każda sytuacja ma jakiś fundament, ale cegły układam na bieżąco. To dla mnie najlepsze rozwiązanie, lecz każdy musi znaleźć własne, bo inaczej się pogubi.
Tak samo mam z pisaniem książek. Czytałam, że pisarze robią na kartce konkretny plan wydarzeń, a potem poruszają się w prozie zgodnie z tym schematem. Na próbę zrobiłam takowy, ale i tak w trakcie tworzenia zmienia się bardzo wiele, co wyklucza żelazną zasadę działania z planogramem. Fantazja potrzebuje troszkę chaosu i wielkiego pola działania.
Czyli czerpiesz dla siebie to, co najlepsze z obu systemów. Spryciara! :D
Hahaha, tak bardzo znajome. :D Jako że jestem estetką jak mało kto, co roku kupuję piękny kalendarz, naklejki, kolorowe długopisy. Zabawa zwykle kończy się w lutym. Ale za to wszystkie listy “to do” uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez nich funkcjonowania, szczególnie jeśli mówimy o sprawach związanych z uczelnią. :)
Jak ktoś bardzo będzie chciał sobie spisywać plany to i zwykły zeszyt mu wystarczy. A jak ktoś będzie tylko liczył na cud, że planer wszystko za niego ogarnie to… raczej się rozczaruje. Fajnie wyglądają te niektóre planery, kalendarze itd. Ale to jest dobre dla kogoś, kto rzeczywiście lubi i chce planować. Myślę, że mi np. niewiele by coś takiego pomogło :D A i planując zawsze mieć lepiej oprócz tylko planu A też plan B i nie zaszkodzi mieć C. W przeciwnym razie można się nieźle zaskoczyć.