Jedną z rzeczy, których nauczyły mnie spacery z Joyką jest to, że mikropsy zdecydowanie nie są tego samego gatunku, co większe czworonogi. A ich właściciele uparcie twierdzą, że mały pies – to nie pies!
Istnieje szereg reguł rządzących światem małych psów i ich właścicieli, którzy robią wszystko, by pokazać, że ich psy… to nie psy. To maskotki do noszenia na rękach, to marionetki niezdolne do nauki i żywe lalki, które można czesać do woli. To w końcu strasznie poszkodowana grupa zwierzaków, które wykazałyby się, gdyby mogły – ale wciąż nikt im nie daje szansy.
W efekcie nikt nie lubi małych psów, poza ich właścicielami.
Małe psy są zbyt małe, by obejmował je zakaz wprowadzania psów do sklepów. Wystarczy wziąć je na ręce i świecić oczami, gdy obsługa zwróci uwagę.
Małe psy są zbyt cenne, by mogły bawić się z innymi. I najczęściej zbyt niewychowane, by właściciel mógł pozwolić im pohasać bez nieodzownej automatycznej smyczy.
Małe psy są zbyt niegroźne, by odciąganie spienionego yorka od cudzej nogawki miało jakikolwiek sens. Przecież on i tak nic nie zrobi, na dodatek nie jest w stanie naruszyć cudzej strefy komfortu, skoro sięga ledwie do kostek.
Małe psy są kochane i akceptowane przez wszystkich. Przynajmniej w założeniu ich właścicieli.
Małe psy nie potrzebują ruchu. Potrzebują noszenia na rękach i nowej spineczki do włosów, a spacer dookoła bloku to przecież dla takiego malucha kawał świata.
Małe psy nie potrzebują szkolenia, bo są na tyle małe, że można odciągnąć je szarpnięciem smyczy, które wręcz unosi psa w powietrze.
Małym psom wolno ujadać do ochrypnięcia, bo przecież nikt nie potraktuje tego poważnie. Szczekanie dużych psów może być uciążliwe dla innych, ale jazgot mniejszych z jakiegoś powodu jest akceptowalny.
Myślę, że małe psy mają naprawdę, naprawdę przerąbane.
To jedne z nielicznych stworzeń, których energia i chęć działania jest tak pobłażliwie ignorowana. Miałam okazję widzieć kiedyś yorka, śmigającego po torze agility jak piłeczka pingpongowa. Był skupiony na swoim przewodniku jak mały komandos. I, zaryzykuję to stwierdzenie, był jednym z najszczęśliwszych mikropiesków jakie istnieją, bo miał okazję pokazać, na jak wiele go stać. Rasy małe i miniaturowe to często prawdziwi tytani pracy, wyhodowani w konkretnych celach. Przecież york to terier pełną gębą!
To, że pies jest mały, nie oznacza, że potrzebuje mało ruchu. Nie oznacza, że można naruszać jego przestrzeń wbrew jego woli ciągłym braniem na ręce. Nie oznacza, że można podporządkowywać mu całe otoczenie, usprawiedliwiając braki w wychowaniu rozmiarem psa. Bo pech chce, że mikropieski często mają właścicieli z mikrowyobraźnią.
Spodobał Ci się ten artykuł? Myślisz podobnie? Postaw mi wirtualną kawę! Dziękuję za wsparcie! ♥
Mój pies jest malutki, ale jest włochatym kundlem, więc głównie słyszę pod jego adresem ironiczne hasła typu “A skąd pani tego lwa wzięła?” :D Poza tym potwór jest zupełnie nieszkodliwy i najwyżej od czasu do czasu pobiega pod płotem i poszczeka na ludzi (którzy w pierwszej chwili są zaniepokojeni, bo go nie widzą i myślą że płot nauczył się szczekać). Ale małych psów rasowych nie lubię (mój kundel zresztą też) bo są dokładnie takie, jak opisujesz- właściciele mają na nie wylane, więc latają sobie luzem po ulicy i atakują inne psy albo moje glany, i robią straszliwy jazgot.
Dodałabym, że z mikromózgiem niestety. Psiak jak psiak – potrzebuje ruchu, zabawy, szkoleń, uwagi, rozwoju. To tak jak z ludźmi, to że ktoś jest mniejszy nie zmienia nic w jego rozwoju czy inteligencji. :)
Niestety ludzie często traktują małe pieski jak maskotki ;/ A przecież takie psy też mają swoje potrzeby. Moi sąsiedzi mają małego pieska i nie widziałam, żeby ktokolwiek nosił go na rękach. Ale z wypuszczaniem go na ogród jest problem, bo jak jest nieskoszone to ledwo go widać ;)
Dlatego marzę o małym psie którego będę traktowała jak każdego psa, pokaże światu że można :)