ebooki

Jakie to irytujące, że zawsze znajdą się maniakalni fani zapachu farby drukarskiej, którzy uparli się, by narzekać na świetne wynalazki.

Wystarczy tylko, że ktoś rzuci pytanie, by nawiązać rozmowę: co lepsze? Ebooki czy książki tradycyjne? Tyle wystarczy, by wśród spokojnych, kulturalnych (i oczytanych, oczywiście) ludzi wywołać zażartą dyskusję – o tyle zabawną, że bierze w niej udział tylko jedna strona.

Najlepsze jest to, że zwolennicy książek elektronicznych po prostu powiedzą, co preferują. Dla przeciwników postępu natomiast takie pytanie to woda na młyn. Zaczyna się rzucanie absurdalnymi tezami i zbijanie dużo lepszych argumentów drugiej strony. Spójrzcie, co najczęściej wymieniają jako zalety książek.

Zapach.

To wkurza mnie najbardziej. Złoty domek osobie, której kupione w Empiku książki pachną jakoś szczególnie kilka miesięcy po zakupie. No i kwestia lektur z biblioteki – czy zażarci zwolennicy tradycyjnych książek naprawdę lubią wąchać te egzemplarze? Sama przyjemność, zwłaszcza, jeśli przed nami czytał książkę nałogowy palacz. I tak szczerze – serio podchodzicie codziennie do biblioteczki i zaciągacie się tym zapachem? Nie przesadzajcie, ten argument jest żenujący.

Faktura papieru, wygląd, dotyk, tusz, magia(!)

No faktycznie, biją na głowę natychmiastowy dostęp do zakupionej pozycji, brak problemów z dodatkowym bagażem podczas wyjazdu, łatwość czytania w każdej pozycji i możliwość regulowania wielkości fontu. Słyszycie siebie?

Mogę kolekcjonować książki.

Uczynić z nich obiekty kultu, których nie pożyczę absolutnie nikomu, a one będą zbierały kurz i zajmowały miejsce, bo i tak już nigdy do nich nie wrócę. Bo właściwie okładkę mają lepszą niż wnętrze, ale przecież nie powiem tego głośno.

Bo nie czytałem ebooków.

Dlatego z miejsca ich nie lubię. Co prawda czytałem na tablecie, ale nie dam sobie wmówić, że czytnik to co innego. Ot, takiego otwartego człowieka uczyniły ze mnie książki. Dumny sem z tego!

Smutno czyta się tak durne argumenty pisane przez miłośników literatury. Ci zagorzali fani tradycyjnego czytania już wiedzą, że są na przegranej pozycji w kwestii rzeczowych argumentów, dlatego bronią się jak lwy. Co z tego, że wypada to komicznie.

Mam propozycję dla fanów zapachu farby drukarskiej, „magii” płynącej z jednego egzemplarza spośród kilkuset tysięcy takich samych i zagraconego pokoju. Czytajcie sobie książki papierowe. I zaakceptujcie, że inni lubią ebooki. Treść jest dużo ważniejsza niż nośnik. A jeśli nie, to może w ogóle cofnijmy się do ręcznego przepisywania ksiąg na pergaminie?