Krótka historia o tym, jak jeden obrazek w sieci sprawił, że zaczęłam interesować się ekologicznym stylem życia.
Bo widzisz, od zawsze lubię wszystko, co związane z naturą. Uwielbiam spędzać czas nad jeziorem, chodzić po lesie i zatrzymywać się na środku chodnika, bo na drzewie siedzi gil. Ale bycie eko mnie nie przekonywało. Wydawało mi się modą, kolejną sztuczką marketingowców, którzy chcą nas naciągnąć na milion eko-biodegradowalnych-trzyrazydrożdżych gadżetów. Do czasu, aż przeczytałam tę informację:
Każdego roku do oceanów trafiają 3 tony plastikowych słomek
Bez sensu, pomyślałam, bo myślę raczej zwięźle. Przecież w ogóle nie potrzebujemy tych słomek. Im bardziej zagłębiałam się w temat, tym dokładniej widziałam, jak bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do produkowania śmieci. W ogóle nie poświęcamy im swojej refleksji, jakby nie było problemu, bo przecież z momentem wyrzucenia do kosza w magiczny sposób znikają… Jak to się stało, że natura stała się dla nas aż tak obojętna i odległa? Jak to zatrzymać?
Jedna myśl napędzała drugą, motywowała mnie do poszukiwania informacji i rozwiązań. I koniec, nie ma odwrotu. Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy. Postanowiłam, że nie chcę dłużej przykładać ręki do wypełniania żołądków wielorybów plastikowymi butelkami, nie chcę odpowiadać za cząsteczki plastiku w rybach, które zjadamy, ani za ptaki omotane sznurkami i dryfujące przez lata śmieci.
Nie chcę, żeby worek foliowy był symbolem naszej epoki.
I okazało się, że bycie eko nie jest przesadą. Jest zdrowym rozsądkiem.
Nie trzeba być eko-świrem, który je tylko to, co samo spadnie z drzewa, przywiązuje się do tychże i najgłośniej krzyczy na protestach. Nie trzeba kupować najnowszych eko-gadżetów (nadal jestem wobec nich nieufna). Decyzje przyjazne dla środowiska mogą przyjść prosto i naturalnie. Pomogą nawet zaoszczędzić.
Nie jest dla mnie przesadą, że korzystam z wielorazowej butelki zamiast codziennie kupować półlitrową wodę mineralną. Nie uważam, żebym robiła jakiś rewolucyjny ruch, gdy rezygnuję z pakowania kanapek w worek foliowy. I coraz częściej zaskakuje mnie, że właśnie tego maniakalnego produkowania śmieci nikt nie uznaje za przesadę. Nie dziwią nas jabłka na plastikowych tackach owinięte folią, za to przesadzają ci, którzy kupują szczoteczkę z bambusa, żeby rozłożyła się w kilka miesięcy.
Co za szaleństwo!
Jakiś czas temu spacerowaliśmy z chłopakiem po lesie w Złotym Potoku. Turystów masa. Śmieci w lesie z milion. I nikt, nikt nie schylił się i nie podniósł papierka, woreczka, butelki, ani nawet głupiego kapsla. My wyładowaliśmy cały plecak, bo nie chcemy spacerować w syfie. Bo jakaś mysz, wiewiór czy inny borsuk wsadzi łebek w to badziewie i będzie głupio wyglądać.
I tak sobie myślę. Jeśli bycie eko jest modą, to ten jeden raz w życiu jestem za byciem modnym.
I Ty też bądź.