You are currently viewing Osobiście o domu rodzinnym

Osobiście o domu rodzinnym

Teksty o rzeczach i miejscach mogą być bardziej osobiste niż teksty o ludziach. Wszystko zależy od rzeczy i miejsc. Oraz, oczywiście, od ludzi.

Dorastałam w absurdalnie dużym domu i to jeden z powodów, dla których zostałam pisarzem. Nie używaliśmy nawet połowy tego domu i zawsze w którejś części trwał remont, więc jako dziecko byłam przekonana, że to dowód na to, że jesteśmy bardzo bogaci, ale później okazało się, że to tak nie działa. Raz remontowaliśmy łazienkę, innym razem pokój, rzadko doprowadzając rzecz do zadowalającego końca. Mieliśmy za to mnóstwo przestrzeni i nie byłam pewna, jak ludzie funkcjonują bez wydzielonego miejsca na warsztat, czyli pomieszczenia, w którym trzyma się gwoździe, młotki, wędki i łyżwy. Przecież to jasne, że w domu powinien być warsztat, bo gdzie indziej pójść, gdy potrzebuje się trochę farby lub śrubokręt?

Dom był stary, przedwojenny, ale nie miał w sobie uroku tych romantycznych chatek ze skośnymi dachami i okiennicami. Miał kształt kostki i twardo stał na ziemi, więc ja nie musiałam. Był tak duży, że robił to za nas obojga. Był też starszy i mądrzejszy doświadczeniem wielu lat, które musiał przeżyć, zanim się spotkaliśmy. Nie miał dobrych właścicieli, ale to nie szkodzi, bo on był całkiem dobrym domem, a my całkiem dobrymi ludźmi, którzy mogli w nim zamieszkać. I tak zrobiliśmy.

Duży dom mieścił dużo rzeczy

Mieszkała w nim stara szafa i duch Klemens. To zabawne: mieliśmy dokładnie taką szafę jak ta prowadząca do Narnii. Ale nasza nie prowadziła donikąd i była nauczką, że szafy nie prowadzą ot tak do innych światów, tylko z powodu czyjegoś kaprysu.

Mieliśmy też strych pełen książek. Kiedyś weszłam na niego i zniosłam na dół stare, pogniecione, zakurzone tomy. Rozsypały się w malowniczą kupkę na korytarzu, a ja rozsypałam się obok nich, przeglądając je, trochę przytłoczona ilością historii, które drzemały nad naszymi głowami, a zwłaszcza moją, nieświadomą tego skarbu. Rodzice byli pewni, że nie przeczytam tych powieści, bo to nie były książki dla dzieci. Więc czytałam tym bardziej. Skoro książki już raz zostały zapomniane, nie można było dopuścić, by spotkało je to po raz drugi. To byłoby zbyt wiele nieszczęść jak na książki.

W naszym domu można było zgubić rzecz i odnaleźć ją po latach, żeby ucieszyć się z niej po raz drugi. Można było znaleźć zeszyt z przepisami po babci i zegar, który pradziadek przywiózł z Nowego Jorku, gdy po epickim ślubie na Manhattanie postanowił kupić gospodarstwo w pobliskiej wsi. Jadaliśmy kolację na ponad stuletnich krzesłach, gdy mama znalazła nowy materiał na obicia i cierpliwie ukrywaliśmy w głębi szafek ładny talerzyk z wizerunkiem klauna, żeby się nie zniszczył. I nie zniszczył się, bo nikt na niego nie patrzył.

Odnajdowaliśmy stare laurki i zeszyty z pierwszej klasy, zdjęcia dorosłych ludzi, którzy na nich byli jeszcze dziećmi i czerwoną bransoletkę z koralików. Rzeczy dostawały szacunek, na który zasługiwały i staraliśmy się nie denerwować, że gubią się, gdy nie patrzymy. W końcu były nasze, choć nikt nie pamiętał, skąd wziął się obraz na strychu, ale najwyraźniej było to całkiem dobre miejsce na obraz. Nie wisiałby tam, gdyby nie było.

Życie w starym domu

Duży dom mieścił dużo rzeczy, całkiem sporo roślin, wiele zwierząt i ludzi. Mieliśmy więc wielu gości, wiele roślin, a podłogi cierpliwie wydeptywało co najmniej kilkanaście łapek, najpierw do wtóru małych bosych stópek, a później coraz większych. Stópki rosły, a łapki robiły się stare i bardziej powolne. Rośliny rozrastały się lub umierały w roślinnej czasoprzestrzeni.

Duży dom obserwował nasze odświętne wielkanocne śniadania i pospieszne wcinanie płatków z mlekiem, ze słuchawkami na uszach, przed wyjściem do szkoły. Poznawał naszych znajomych, dodawał otuchy podczas trudnych momentów, a gdy wracaliśmy z wakacji, witał nas spokojną, niezmienną obecnością. Trwał sobie niewzruszenie przy tej samej ulicy co zawsze, nic sobie nie robiąc z tego, że nierówny chodnik zastąpiła ładna kostka brukowa, a my z siostrą dorosłyśmy i bywamy w nim rzadziej. Spełnił swoje zadanie, wychował nas tak, jak porządne stare domy wychowują dzieci.

I kiedy myślę o naszym domu, przychodzi mi do głowy jedna rzecz. To trochę dziwne, że znamy zapachy domów innych ludzi, nawet tych przypadkowych, nawet nielubianych, ale nie znamy tego, który nas wychował.

Pstryczek od rzeczywistości.

czarna czarna ton baner

Ten post ma 11 komentarzy

  1. Julia

    Masz niesamowite pióro, nie mogę wyjść z zachwytu ❤️

    1. Paweł

      Ja mam długopis parkera… też jest niesamowity

  2. Pola

    Stworzyłaś piękny nastrój tejże opowieści… taki baśniowy, zaczarowany nieco, ciekawy…
    Dwóch ostatnich zdań chyba jednak nie bardzo rozumiem… w odniesieniu do całości…

  3. Anke

    Świetnie piszesz! Niesamowicie przyjemnie się czytało ♥

  4. Pięknie to napisałaś. Ja nie chciałabym ogromnego domu. Wychowałam się w małym mieszkaniu, ale marzę o swoim domu, małym i przytulnym ;)

  5. Kamila

    Chciałabym mieszkać w takim domu z historią, takie miejsca mają coś w sobie.

  6. CookUp

    Piszesz o domu tak fascynująco, że w głowach tworzy się od razu jego obraz. I to obraz nie domu-budynku, ale domu pełnego historii i uczuć zamkniętych we wspomnieniach, małych przedmiotach i starych książkach. Trochę zastanawia nas co stało się z duchem Klemensem i talerzykiem z klaunem? :)

    1. Partyzantka

      Mam nadzieję, że duch Klemens ma się dobrze! A talerzyk z klaunem wciąż jest w którejś szafce. :) Dziękuję!

Dodaj komentarz