You are currently viewing Wena? Nie kojarzę.

Wena? Nie kojarzę.

Nie wiem, kto wymyślił wenę, ale to było wredne. Bo dał świetną wymówkę wielu młodym twórcom.

Lubisz pisać, rysować, fotografować, projektować lub wyżywać się twórczo w jakikolwiek inny sposób? Prędzej czy później spotkasz się z weną twarzą w twarz. To nie są miłe spotkania i zazwyczaj odbywają się w terminie, który za diabła Ci nie pasuje. Najgorsze, że jeśli się z tym pogodzisz, to właściwie możesz rzucić swoją twórczość już teraz. Wena prawdopodobnie totalnie Cię oleje, albo będzie bawiła się z Tobą w kotka i myszkę tak długo, aż padniesz z wyczerpania.

Wiele osób beztrosko oddaje swoją twórczość prosto w ręce czegoś, co być może nawet nie istnieje. I wykręca się brakiem obecności tego cuda, żeby akurat dziś zrobić sobie wolne. Dni mijają, a wena nie wraca ranki i wieczory… Nie ma co na nią czekać. Ostatecznie to nie jej zależy na sukcesie, tylko Tobie. Poznaj lepiej tę bestię, żeby wiedzieć, jak z nią walczyć i… czy w ogóle warto.

Puśćcie mnie, muszę TWORZYĆ!!!

Trzeci z kolei wykład, przysypiasz i zastanawiasz się, czy ucięcie sobie drzemki będzie bardzo bezczelne. I wtedy zjawia się ona. Z politowaniem rzuca Ci rozwiązanie problemu, nad którym głowiłeś się od miesiąca, podpowiada świetny temat na tekst lub sesję zdjęciową, albo szepcze zdanie wyrwane z kontekstu, ale tak dobre, że w panice łapiesz za długopis. I notujesz, bo co masz zrobić? Jeśli nie zapiszesz, znów na długo zostaniesz z niczym.

Nigdy nie rzucam wszystkiego dla jednego przebłysku. Zapisuję sobie myśl czy hasło, ale nic więcej. To ja decyduję, kiedy chcę tworzyć, poza tym – spojrzenie na pomysł po pewnym czasie często weryfikuje, czy rzeczywiście jest użyteczny. Pisanie po nocach, bo akurat wena raczyła kogoś nawiedzić, było dobre w romantyzmie. Współczesnemu twórcy nie wystarczy.

Weno, do mnie – teraz, natychmiast! Accio wena!

Nie da się jej przywołać ani zatrzymać. Jest jak kot, sama decyduje, kiedy przyjdzie. Ale niestety nie jest to miły, słodki mruczuś. To stare, wyleniałe i wredne kocisko, które zna Twoje sztuczki na wylot. Początkujący twórcy z błędnym wzrokiem i hymnem dziękczynnym na ustach witają ją za każdym razem, gdy raczy się pojawić. Tymczasem im mocniej się starają, tym bardziej wena nie ma ochoty przychodzić. Strasznie nie lubi lizusów.

Myślisz, że jeśli dostatecznie długo będziesz katował się widokiem pustej strony w Wordzie, weźmiesz ją na litość? Nic z tych rzeczy. Wenę trzeba podejść sposobem. Na przykład nakarmić.

Daj jej jeść

Wena potrzebuje czegoś, czym może się żywić. Najbardziej lubi piękno i inspirację, ale nie pogardzi też ciekawym zdarzeniem lub Twoimi przeżyciami. Czasem wystarcza jej zwykły wieczorny spacer lub rozmowa z ciekawym człowiekiem. To fajne, że czasem chowa się gdzieś i motywuje twórców do poszukiwań, bo one mogą być równie fascynujące, co samo tworzenie. Nie ignorujmy tego.

Wróćmy jednak do kociego porównania. Jeśli kotu chce się jeść, nie przyjdzie na pieszczoty. Będzie darł się tak długo, aż wstaniesz i go nakarmisz. Więc jeśli wena nie pojawia się zbyt długo, to może po prostu jest głodna?

Wymówka natchnionego

Nie mogę tworzyć, bo nie mam weny – nic tak nie demotywuje twórcy jak to stwierdzenie. Nie używaj go nigdy, bo byłaby szkoda, gdybyś zaczął w to wierzyć. Wena nie przyszła? Trudno. Stwórz coś samodzielnie. Może będzie niepełne, kalekie i brzydkie jak noc listopadowa. Ale Twoje. Z czasem coraz lepiej będziesz pisał w pojedynkę, bez kapryśnej, marudnej weny, na której nigdy nie można polegać. Wymówki nie robią krzywdy otoczeniu ani samemu natchnieniu. Ale Tobie owszem.

Weny nie ma

Takie założenie jest najlepsze, jeśli chcesz osiągnąć sukces i nie przestawać tworzyć. Ignoruj humory tej panny. To Ty jesteś weną. Wszystko, co możesz stworzyć, jest w Tobie. Nie przynosi tego wena, aniołek z nieba albo leśne licho. Najlepsze jest to, że w każdym z nas drzemią tysiące tematów i miliony historii do opowiedzenia. A wiele z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego tylko dlatego, że ich twórcy tłumaczą się lenistwem czegoś, co nie istnieje.

Wena pod kontrolą

Niektórzy po prostu chcą wierzyć, że wena jest, funkcjonuje i pomaga. W porządku. Sama lubię myśleć, że jest coś takiego. Musisz ją jednak trochę wychować. Jest bardzo kapryśna i charakterna, dlatego trzeba jej pokazać, kto w Waszym duecie jest górą. Zmuś ją do cięższej pracy, bo to leniwa bestia i sama z siebie nie będzie pracować. Załóż jej kierat i niech działa jak należy. Bo to ona ma służyć Tobie, nie na odwrót.

Twórz i czerp z tego radość. Z czasem wena zacznie współpracować, albo… przestanie się liczyć.

czarna czarna ton baner

Ten post ma 7 komentarzy

  1. Martyna

    Wena to takie kapryśne stworzonko jest. Przychodzi i odchodzi jak jej się tylko żywnie podoba. Nie chce zostać na długo, a czasem i karmienie jej nie pomaga,a gdy za długo nie tworzysz… zapominasz jak to robić. Sama tego doświadczyłam. Porzuciłam pisanie na długie 4 lata i do teraz nie potrafię powrócić do mej niedokończonej książki, a niby już byłam przy końcu. Brakowało jakichś 25% (wychodzi mat-inf… cóż poradzić, matmę też kocham). Nie wiem czy kiedykolwiek skończę tę powieść. Może, a może też nie. Być może lepiej porzucić mrożonkę i rozpocząć coś nowego?

    Na razie wróciłam tak delikatnie. Do blogowania. Nic więcej, tylko to. Ćwiczy niezwykle systematyczność, ale i pisanie. A wena? No cóż czasem są dni, kiedy jej nie ma i nic mi nie wychodzi. Zdarza się, to prawda. Jednak sądzę, że niekiedy wszyscy czegoś takiego potrzebujemy. Oddechu, odpoczynku i braku motywacji. To wszystko po to, by następnie zregenerować swoje siły i pełną parą zacząć tworzyć nawet i lepsze rzeczy.

    Polubmy się z weną lub jej brakiem. Niech nie robi to już na nas większego znaczenia. Znakomity tekst dotykający dokładnie tego co tak bardzo wielu z nas tu dotyka.

  2. Mam idealną radę dla Ciebie i innych blogerów. ;) Przekazał mi ją jeden bardzo mocno zakręcony fotograf podczas warsztatów. Rada brzmi tak.

    Noś przy sobie notes ze zrywanymi karteczkami.

    Zapytasz po co? Spisujesz na nich swoje złote myśli i pomysły – choćby najbardziej szalone. Potem chowasz ją w portfelu by nie zaginęła. Po powrocie do domu składasz wszystkie takie karteczki w magicznym pudełeczku nazwanym – Skrzynia pomysłów. Kiedy nie masz weny taka skrzyneczka potrafi uratować życie. ;)

  3. Tirindeth

    No niestety czasem jednak tej weny, czymkolwiek jest, po prostu nie ma i tworzenie na siłę kończy się wielkim klopsem. Czasem wena podpowiada też dziwne rzeczy i po jakimś czasie odkrywamy, że stworzenie czegoś pod jej dyktando też nie jest dobre. Ja tworzę, kiedy mam ochotę (czy ochota to wena?) albo kiedy coś zwyczajnie MUSZĘ zrobić, bo termin goni. Ale faktycznie kiedyś bardzo polegałam na wenie – do tego stopnia, że od kilku lat nie maluję, bo “wena nie przyszła” – a skończyłam szkołę plastyczną. Po prostu nie mam siły na malowanie (no chyba, że kolorowanki). I cały czas się łudzę, że kiedyś wena mnie natchnie i namaluję w końcu obraz, o który dawno temu poprosiła mnie przyjaciółka. Jasne… ;)

  4. Rosaline

    Myślę, że wena nie istnieje. Po prostu czasami mam lepszy dzień na wszystko, a czasami gorszy, wliczając w to pisanie. :)

  5. Mnie ‘wena’ odwiedza średnio raz w tygodniu i trwa kilka godzin. Później dochodzi czym prędzej, a mnie pozostawia samej sobie z niedokończonymi pomysłami, bez natchnienia. Choć zgadzam się, że ‘nie mam weny’ to dobra wymówka. ;-) Niestety, tylko wymówka…

  6. Kasia

    W moim przypadku wena jest straszliwą jędzą, która przychodzi przeważnie ok. godziny drugiej nad ranem i nie daje spać :) Działa na zasadzie narkotyku – jej “żywotność” w głowie trwa niespełna kilka godzin i daje “literackiego kopa” tylko na określoną ilość czasu. Aż mi głupio przyznać, ale chyba ją rozpieściłam :/ Chyba czas popracować nad dyscypliną…
    Pozdrawiam! :))

  7. Edyta Portjanko

    :) Jesteś … niesamowita :)) a Wena…. no szkoda, że dopiero teraz przeczytałam ten wpis a nie 2 miesiące temu, kiedy przywiozłam do domu kicię … bo dziś moja kotka ma już imię… a tak byłaby Wena :)

Dodaj komentarz