You are currently viewing Potrzebuję gorszych książek

Potrzebuję gorszych książek

Poproszę coś niewymagającego. Takiego, żeby miało wartką akcję i dużo miłości. I, oczywiście, happy end.

Jakiś czas temu popełniłam błąd i zabrałam w kilkugodzinną podróż Imię róży. Wysiadłam z pociągu tak zmordowana jakbym te kilkaset kilometrów przeszła na piechotę. Następnym razem, bogatsza w doświadczenie, wzięłam do towarzystwa Pożeracza snów. Sorry, Eco.

Tylko klasyka? Nigdy!

Studia polonistyczne i własne ambicje nieustannie mobilizują mnie do poznawania tzw. kanonu czy też klasyki. Uwielbiam to. Lubię czytać historie, które zachwycały ludzi jeszcze zanim moje życie się zaczęło, albo odegrały ważną rolę w kulturze. Lubię je poznawać i nawet niekoniecznie rozbierać utwór na części pierwsze. Po prostu czytać lub słuchać i myśleć, że to jest zajebiste. Remarque, Vonnegut, Heller. Przecież Paragraf 22 to obłędnie dobra książka.

– Ależ, stary, pomyśl, co by się stało, gdyby wszyscy doszli do tego wniosku – odpowiedział major Danby pobłażliwie, z uśmiechem wyższości.
– Wówczas byłbym ostatnim idiotą, gdybym ja jeden myślał inaczej, no nie?
(J. Heller,
Paragraf 22)

A jednak nie zawsze jest czas na takie książki. Tak jak nie ma szans, żebym przed snem poczytała Cortazara (choć próbowałam), bo umknie mi większość zawartej w nim treści i zupełnie przymknę oko na niepowtarzalny styl. W takich chwilach – jak podróż, czekanie w kolejce, chwila przed snem – sięgam po zupełnie inne książki.

Gorsze książki

Nie dam sobie wmówić, że są równie dobre. Wiem, że nie są. Czasem kłuje mnie w oczy lekko płaski świat, nieskomplikowani bohaterowie bez psychiki i naturalnych odruchów. Czasem denerwują absurdy, innym razem niewprawne pióro autora, którego nawet przy dobrych chęciach nie nazwałabym pisarzem. Mam podobne oczekiwania jak Beksiński:

(…) lubię czytać rzeczy ogłupiające, ale DOBRZE spreparowane rzeczy ogłupiające. Pragnę być ogłupiany z talentem.
(Z. Beksiński –
Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia)

Pozbyłam się już niechęci, którą odczuwałam widząc w księgarniach stosy bezwartościowych czytadeł zamiast literatury. Teraz nauczyłam się z nich korzystać. Wysupłuję z nich takie, które mogą mi się spodobać i odpoczywam przy nich. Czasem z lekkim pobłażaniem, czasem po prostu stawiając na dobrą zabawę i odpuszczając sobie ocenianie. Zdarza się, że nie wytrzymię i muszę pokazać Wam wyjątkowego gniota. Ale najczęściej po prostu relaksuję się, bo proste historie nie wymagają analizowania i nie angażują mnie w aż takim stopniu.

Nie traktuję tych książek jako guilty pleasures. Właściwie nie traktuję tak niczego co robię. Używam tych książek w pewnym konkretnym celu. Sprawiają mi przyjemność i pomagają się odprężyć. I to jest w nich świetne.

Gdzie leży granica?

Myślę, że wcale nie leży. Między gorszymi i lepszymi książkami przebiega tak płynnie i zmiennie, że nawet na tę samą książkę z czasem można spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Zdarza się też, że przy naprawdę dobrej książce odpocznę, a „gorsza” wymęczy mnie strasznie, więc funkcja „relaksogenności” nie jest wyznacznikiem.

Każdy miłośnik książek, któremu zależy na rozwijaniu i kształtowaniu swojego gustu powinien zdawać sobie sprawę, że kryminały Remigiusza Mroza albo powieści Sylvii Day nie są szczytem osiągnięć pisarskich ludzkości. I z tą wiedzą, świadomie, sięgać po nie, jeśli tylko przyjdzie mu na to ochota. Bez poczucia winy i owijania książki w papier gazetowy, żeby inni nie widzieli. W końcu – dobre gorsze książki są w porządku. Nie wszystkie lektury muszą aspirować do bycia drugim Ulissesem i jestem im za to wdzięczna.

czarna czarna ton baner

Ten post ma 41 komentarzy

  1. Hipis

    Teraz przypominasz mi jednego z bohaterów Lema, kapitana Pirxa, który mawiał, że w podróże kosmiczne bierze tylko złe książki o kosmosie, w których dzieją się żenujące z jego punktu widzenia przygody. Ale w kosmosie nie chce czytać prawdziwych, mądrych książek o nim, woli czytadła, które kosmos banalizują i nie pozwalają się go bać.
    Ja właśnie jak chcę poczytać coś na podróż pociągiem to biorę pilota Pirxa :D Albo Pilipiuka i jakieś absurdalne historie o niszczeniu świata, cofaniu się w czasie i potworach z Czarnobyla. Na polonistyce ratuje mój spokój duszy fantastyka naukowa, która może być bardzo hard – bardzo naukowa i wręcz filozoficzna, ale nadal ma uspokajające momenty prostego nawalania się laserami. Ale jak mi się styl nie spodoba to nie ma zlituj. Tak czytałam “Grę Endera” czy książki Sana Simmonsa. Poza tym wojenne. Akurat “Paragraf 22” czytałam dla hobby, nie wiedząc, że to kanon, ale “Działa Nawarony” czy “Króla szczurów” za kanon nie uznam, a bardzo te pozycje lubię. A dla całkowitej lekkości w obcowaniu z dziełami kultury mam niekończącego się Star Treka i znajomi nie chcą mi wierzyć, że “taka” osoba jak ja się tym jara :P
    Najbardziej się boję, że kiedyś przestanę czytać dla przyjemności i zacznę patrzeć na książki tylko przez pryzmat studiów – staram się ten proces zatrzymywać.

    1. Kpt Prix miał bardzo dobre podejście. :)

      Niestety fantastyka naukowa to zupełnie nie moje klimaty, Lem podobnie. Podobał mi się jego dramat “Wyprawa profesora Tarantogi”, ale przy “Solaris” męczyłam się okrutnie.

      Z tego co widzę, jesteś dużo bardziej zaangażowana w studia niż ja, więc faktycznie dobrze że czytasz coś w ramach odskoczni. Szkoda byłoby stracić tę fascynację książkami i umiejętność czytania po prostu dla przyjemności. :)

  2. booklicity

    A podobno o gustach się nie dyskutuje? :) Osobiście nigdy nie lubiłam i nie rozumiałam tego stwierdzenia. O polityce nie wolno. O religii nie wypada. O pieniądzach? A broń Boże. No i wychodzi, że o gustach też nie można – to o czym? Zawsze uważałam że to nie wstyd jeśli podoba nam się książka która jest trochę do dupy, albo muzyka która jest po prostu słaba. Bo dlaczego nie? Dopóki jesteśmy ze sobą szczerzy i możemy spokojnie stanąć przed lustrem i powiedzieć “Mam prawie 30 lat i zajebiście dobrze czytało mi się Gwiazd naszych wina. I dobrze mi z tym” to wszystko jest jak trzeba :)

    1. Tak, moje ulubione powiedzenie – gustach się nie dyskutuje. :D Nawet popełniłam tekst na ten temat: https://www.partyzantka.com.pl/o-gustach-sie-dyskutuje/

      Mnie też świetnie czytało się Gwiazd naszych wina, bo ta książka jest lekka, ale nie głupkowata, przeciwnie – przekazuje ważne wartości w bardzo przyjemny sposób. Szczerość to podstawa i moim zdaniem nie ma się co kryć ze swoimi upodobaniami. Najważniejsze jest, by dostrzegać różnicę – to, że coś się nam dobrze czyta, to nie znaczy od razu, że taka książka jest wybitnym osiągnięciem literatury światowej. :)

      1. booklicity

        Podpisuje się pod tamtym tekstem ‘obiema ręcami’! A jak już mowa o wybitnych dziełach literatury światowej to bardzo chętnie dowiem się co myślisz o “Buszującym w zbożu” ;)

        1. Wiesz co, czytałam go wieki temu, na początku gimnazjum, i jakoś mojemu dziecięcemu mózgowi nie przypadł go gustu. :D Wiem jednak, że musiałam być bardzo naiwnym czytelnikiem, który nie docenił należycie tekstu, do którego zwyczajnie nie dorósł, ale jednak zupełnie nie mam ochoty wracać do tej książki. :D

          1. booklicity

            Ja też czytałam go dość dawno temu ale pamiętam, że byłam STRASZLIWIE zawiedziona. Wszyscy się zachwycali… Arcydzieło! Klasyka! Jakie to było nudne i smętne to nie jestem w stanie opisać. Być może teraz spojrzałabym na tą książkę trochę bardziej przychylnym okiem ale pamiętam Holdena jako rozpuszczonego bachora któremu uj wie o co chodzi i raczej do tej książki nie powrócę.

          2. Martyna Szkołyk

            Widzę, że mamy bardzo podobne wspomnienia co do tej książki. :D

  3. A mnie “Imię róży” podobało się bardzo i do dzisiaj wspominam dreszcz emocji podczas lektury :) Jednak w podróż zazwyczaj zabieram coś małego, żeby nie dźwigać, no i nieskomplikowanego, bo najczęściej ludzie wokół rozmawiają, a ja nie potrafię się “wyłączyć”. Teraz na wszelkie dojazdy i wyjazdy mam serię książek o Agacie Raisin, starszej pani detektyw :D Płaskie, chwilami nudnawe, ale ogólnie zabawne i idealne na podróżowanie ;)

    1. Mnie też całkiem się podobało, tyle że ta książka wymagała ode mnie skupienia, dlatego w pociągu niezbyt się sprawdziła. :)

      Starsza pani detektyw? Brzmi ciekawie, nie słyszałam o tych książkach. :)

  4. Pamela Janik

    Cieszę się, że ktoś to napisał. W dodatku w takiej łagodnej, nie wydumanej formie. Gdy mam chwilę i wiem, że mogę oddać się lekturze bez żadnych przeszkód uwielbiam klasykę, z przyjemnością sięgam po współczesnych autorów “wyższych lotów”. Jednak przy dwójce dzieci, w tym jednym który dopiero uczy się chodzić takich chwil mam znacznie mniej niżbym chciała. Czy to znaczy, że mam przestać czytać, albo co gorsza czytać bez należytego skupienia? Nie. Tak jak ty w takich wypadkach sięgam po coś lżejszego i nawet jeżeli to powieść YA nie mam zamiaru się tego wstydzić.

    Pozdrawiam serdecznie,
    http://mocnosubiektywna.wordpress.com

  5. AgataRóża

    Zauważyłam ostatnio skłonność do ogłupiania książek. Czytelnik chce potocznego języka, prostych zwrotów, nieskomplikowanej akcji. Sama wpadłam w ten ton i zaczęło mnie to samą irytować. Muszę zacząć czytać inne książki. Książka powinna rozwijać myślenie, język… Ale zgadzam się z Tobą. Książka służy także rozrywce, uwolnieniu myśli, odpoczynkowi. Dla równowagi jednak należy stawiać wyzwania umysłowi, aby ten się nie rozleniwił.

    1. Jasne! Dlatego jak najczęściej sięgam po coś ambitniejszego. Wybierając tylko “gorsze” książki czułabym ciągły niedosyt i miałabym świadomość, że nie biorę z literatury tego co najlepsze. Zgodzę się, że współczesne książki coraz częściej są pisane prostym, banalnym wręcz językiem, często tworzone na szybko, byle wydać kolejną powieść popularnego pisarza. Dlatego w naprawdę wolnych chwilach sięgam po klasykę. Różnica jest kolosalna.

    2. Błękitny Płomień

      Najgorsze jest to, że taki styl promuje wielu “kołczów” od pisania – pisz zwięźle, prostym językiem, według schematu: bohater – cel – przemiana bohatera – finał (zwykle przewidywalny). A co z nami, którzy chcielibyśmy poczytać literaturę? No i pisać lityeraturę :)

  6. Heart Chakra

    Bardzo dobry tekst! Mnie czasem aż wstyd się przyznać, że po wymagającej, obciążającej pracy mam ochotę czytać tak zwane mózgotrzepy. Ale fakt – autor musi mnie zachwycić piórem, stylem pisania i historią. Możesz przytoczyć swoje ulubione czytadła niskich lotów?

    Dla mnie to cały Harry Potter – kocham go obłędnie i czytam wiernie od lat (ale “Przeklete dziecko” się nie wydarzyło, nie miało miejsca). Sapkowski – opowiadania, Musierowicz – ale tylko początkowe, te PRLowskie i post PRLowskie (powiedzmy do “Imienin”). W chorobie, smutku i znoju to moje pewniki, do których wracam z kubkiem herbaty i kocem i znikam totalnie. Oo i lubiłam “Nigdy w życiu” Grocholi.

    1. Mózgotrzepy. <3

      Ja uwielbiam Felixa, Neta i Nikę Kosika – zaliczę ją do "gorszych książek" tylko dlatego, że to nie moja grupa wiekowa (to książki raczej dla gimnazjalistów, ale pisane bardzo błyskotliwie, z pomysłem i humorem). Z zupełnie drugiego bieguna – erotyki – seria o Crossie Sylvii Day. Z fantastyki – Morza Wszeteczne Mortki i seria Oko Jelenia Pilipiuka, ale bez ostatniego tomu, bo jest żenująco słaby.

      Sapkowski i Grochola wymieniani jednym tchem – bardzo karkołomne przedsięwzięcie. :D

      1. Hanako

        Z tym Sapkowskim i Grocholą, czy ja wiem. Im więcej czytam, tym łatwiej mi postawić obu tych autorów obok siebie. A nawet postawić Grocholę ociupinkę wyżej (z bardzo złośliwą satysfakcją).

        1. A ja jednak uważałabym ze stawianiem Grocholi wyżej, bo myślę, że choć Sapkowski jest jaki jest, to jednak nie da się mu odmówić wpływu na polską fantastykę i na zwiększenie zainteresowania nią. Zauważyłam, że “nasza” literatura tego typu jest teraz bardzo chętnie osadzana w podobnym do wiedźmińskiego świecie – brudnym, ponurym, wykorzystującym mitologię słowiańską.

  7. Uwielbiam gorsze książki. :D Lżejsze, jak zwał tak zwał. I obawiam się, że ostatnio potrzebuję tylko takich. Wcześniej byłam przepracowana i myślałam, że po prostu nie mam siły myśleć. Teraz z kolei mam bardzo dużo czasu i mogłam sobie spokojnie zagłębić w jakąś cięższą pozycję, ale omijam szerokim łukiem i sięgam po coś niewymagającego. A jak pod ręką nie ma nic, co by mnie pociągało, to świetnie rozumiem ludzi, którzy po prostu nie lubią czytać. :D
    Ale jak już zagłębię się w coś bardziej wymagającego, to w sumie jestem zadowolona. Tylko, tak ciężko mi się do tego zabrać, zacząć.
    Co do tych lżejszych, nie tak dobrych książek mam wrażenie, że z wiekiem robię się bardziej wymagająca i jakieś głupotki, które kiedyś by mnie wciągnęły teraz nudzą. A jak pod ręką nie ma nic, co by mnie pociągało, to świetnie rozumiem ludzi, którzy po prostu nie lubią czytać. :D

    1. To dobrze, że robisz się wymagająca, gorzej gdyby pasowały Ci najbardziej banalne historie. :D

      Też kiedyś trudno mi się było zmotywować do sięgania po klasykę, więc nauczyłam się wyszukiwać taką, która jest lżejsza w odbiorze. Np. wspomniany przeze mnie Paragraf 22 Hellera czyta się świetnie, tak samo Panią Bovary Flauberta czy Opowieść rozbitka Marqueza. :)

      1. Wiesz, jak już zacznę, to nie jest źle. Najgorzej zacząć, ewentualnie wrócić do lektury po dłuższej przerwie. ;) Pani Bovary bardzo mi się podobała. Z Marquzem się nie polubiłam jakoś strasznie – doceniam go, ale sama z siebie mam problem, żeby po niego sięgnąć. Najgorsze w nim było dla mnie to, że zawsze zapomniałam, że coś nie jest na poważnie, docierało to do mnie po chwili i czułam się taka oszukana. :D A Paragraf trafi na listę do przeczytania – szkoda tylko, że to u mnie długa lista, która nigdy się nie zmniejsza. :D

        1. Z listą książek do przeczytania mam podobnie. :D
          A Opowieść rozbitka Marqueza to zupełnie inny Marquez – ten tekst to reportaż na temat gościa, który kilkanaście dni spędził na tratwie na pełnym morzu. Żadnego oszukiwania. :D

  8. Oj wpadłaś mi z nieba. Utknęłam. Jestem w trakcie czytania dwóch książek o ekonomii i jedej o zero waste i chociaż nie są to “klasyki” to nie mogę przebrnąć, a Ewa Nowak kusi z półki. Co robić?

    1. Wyrzucić ekonomię i zero waste za okno – gdy znikną książki, zniknie również problem. Wtedy nie będziesz miała co robić, więc z nudów sięgniesz po Ewę Nowak.
      Polecam się na przyszłość. :D

  9. Autopogoń

    dla mnie takie klasyki to niezmiennie “Pan Tadeusz” i “Lalka” – aż chodzi za mną teraz, żeby przeczytać ją jeszcze raz ;) boję się słabych książek jak ognia, a niestety mam wrażenie, że coraz trudniej jest tak po prostu trafić na dobre…

  10. Ola K.

    Trafiłaś w punkt w mój obecny stan. Na początku roku założyłam – czytaj jak najwięcej książek amibtnych, takich, które ci się w maju przydzadzą. jednak teraz moja polonistka tak bardzo zarzuca nas klasyką i lekturami, że nie wyrabiam. Dlatego dla rozluźnienia, psychicznego odpoczynku czytam w autobusie jakieś romansidła czy inne takie młodzieżówki. Wcześniej łaczyłam lektury z Remarquem i Małeckim, jednak nie był najlepszy pomysł, zbyt mnie to zmęczyło.

  11. Hanako

    O, i właśnie na takie okazje jest dziadek Terry. Bo z jednej strony jego książki to świetne, wciągające przygodówki, zapewniające tony śmiechu, a z drugiej – nie można im zarzucić złej konstrukcji, przewidywalnej fabuły, papierowych bohaterów czy płaskich dialogów. Słowem, najwyższa półka rozrywki, dwie pieczenie na jednym ogniu, relaks i wysoki poziom w jednym!
    I miłości jest dużo, całe mnóstwo. Bo dziadek Terry kocha świat, i krytykuje go z miłością, i kocha ludzi, i wytyka im wady z miłością. I wierzy w miłość i to bije z jego książek, a o to naprawdę coraz trudniej.

    Pratchett drogą, prawdą i życiem. Dwa lata temu nie znałam ani jednej książki, dziś własną piersią jestem gotowa bronić Świata Dysku jako dziedzictwa ludzkości.

    1. Też bardzo lubię Pratchetta, ale bardziej przemawia do mnie Angus Watson i jego Trylogia Czasu Żelaza – również można powiedzieć, że piecze dwie pieczenie na jednym ogniu. :)

  12. Kobietapo30

    Bardzo fajne przemyślenia. Czasami potrzeba czegoś na zamulenie, ale takie pozytywne, z werwą. Nie zawsze tylko ambitnie i najwyższych lotów, zgadzam się w pełni

  13. Zawsze masz ciekawe okołoksiążkowe przemyślenia. I Każdy mól książkowy, który jest absolutnie uzależniony od czytania i czyta bo chce, bo musi, bo sprawia mu to przyjemność, a czasem właśnie dla resetu, relaksu, przyzna Ci rację. Ja odpoczywam przy skandynawskich kryminałach i “klasyce” współczesnego horroru. chociaż z upływem lat coraz rzadziej sięgam po takie książki, nadal sięgam. Akurat dziś jest taki dzień :)

    1. Dziękuję. :) Myślę, że rozwiązaniem większości problemów jest równowaga i także w przypadku czytania bardzo się u mnie sprawdza. Przegięcie w żadną stronę nie jest dobre. :)

  14. Z takich “gorszych” książek to lubię powieści Nory Roberts i Lisy Jackson. To takie nieaspirujące do wyższej kultury thrillery romantyczne, które potrafią wciągnąć mnie na dwa wieczory a po odłożeniu ulatują w przestrzeń, dzięki czemu po roku mogę je przeczytać ponownie pamiętając jedynie ułamki :)
    Ta gorsza literatura jest ważna, bo pozwala docenić tę świetną i odstresować się po głębszych przemyśleniach płynących często z klasyków :)

  15. Błękitny Płomień

    Widzę, że Martyna ma podobny gust do mojego. A już myślałam, że wymarłoo pokolenie czytające Remarque’a (a jak tam Proust? :) – też gigant). O Remigiuszu widzę również podobne zdanie mamy.
    A tak już co do tytułu postu, to – proponuję moje teksty :)))

Dodaj komentarz